Zapowiadany na wczoraj orkan Xawery nie dotarł do nas na szczęście. Przygotowaliśmy się jednak sprzątając i porządkując posesję, tak by niepotrzebne rzeczy nie fruwały w powietrzu i nie stwarzały zagrożenia. Niejednokrotnie nawiedzały nas już huragany i wiemy co w swym szaleńczym pędzie potrafią poczynić!
Dzień wczorajszy i tak do najprzyjemniejszych nie należał, bo lało nieprzerwanie cały dzień, no i też trochę wiało. Nie było mi łatwo, bo pracę mam w terenie. Wróciłam do chaty zziębnięta i przemoczona...
Dzisiaj powitał nas rześki poranek - ze słońcem.
Rano w drodze do pracy widziałam pierwsze eskadry dzikich kaczek i młodzików żurawi migrujących na południe. To było wspaniałe widowisko i... słuchowisko, bo nawoływały się w locie by utworzyć równy szyk. Kiedy jesienią zaczyna się się ich masowe przesiedlanie, wywołuje to u mnie wzruszenie i uczucie porzucenia. Wkrada się smutek.
W południe słońce było łaskawe, co miało wpływ głównie na poprawę humoru i spacer suchą nogą po miejscowości.
Jutro ma zamiar robić nic, a to i tak bardzo wiele :))
P.es. wieczorny widok z okna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz