Translate

niedziela, 31 lipca 2022

Stefan - historia prawdziwa cz.V

 Stefan był owocem przelotnego, acz bardzo gorącego romansu młodziutkiej studentki pierwszego roku Wydziału Nawigacyjnego Szkoły Morskiej i trzydziestoletniego Marynarza, którego statek przybił do portu na około miesiąc. Rozstając się, marynarz zapewniał o swoim gorliwym uczuciu i o tym, że jak będą bardziej sprzyjające okoliczności, to na pewno wezmą ślub. Podał swój adres.

Wkrótce okazało się, że  studentka jest w ciąży. Korespondencyjnie poinformowała o tym fakcie marynarza. Młody człowiek, pisał przez jakiś czas  do swojej ukochanej dosyć regularnie, nigdy jednak nie odwiedził jej ponownie, twierdząc, że nijak mu się nie składa. Dziewczyna była święcie przekonana i wierzyła głęboko w to, że spotkanie jest tylko kwestią czasu, a rozłąka stanem chwilowym przejściowym. Nadal była w nim szaleńczo zakochana.

Rodzice dziewczyny, na wieść o szczęściu jakie miało spotkać ich za kilka miesięcy, całkiem odwrócili się od niej. Nie mogli pogodzić się z faktem, że tak dobrze zapowiadająca się kariera córki legła w gruzach. Poświęcili dużo na jej edukację, wybierając dla niej przyszłość i nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
I gdyby nie pomoc ciotki, która nie tylko wsparła duchowo i finansowo, ale także przygarnęła pod swój dach, to nie wiadomo czy dziewczyna poradziłaby sobie w tej sytuacji. 

- Panie Stefanie - zaczął Marek - jak mówiłem, jestem pełnomocnikiem i zarządcą majątku pańskiego ojca, a pan jest jedynym jego spadkobiercą. Pański ojciec w latach siedemdziesiątych wyemigrował do Niemiec i osiedlił się na stałe w Kilonii. Był żonaty, ale nie miał dzieci. U schyłku życia zrobił wszystko, by pana odnaleźć i sporządzić właściwy testament. Jest pan właścicielem trzypiętrowej kamienicy w samym centrum miasta Kilonia, w Niemczech. Na dzień dzisiejszy wartość tej kamienicy, w zależności od kursu waluty, to circa JEDEN MILION ZŁOTYCH!
Moje pytanie brzmi; co robimy? Sprzedajemy czy zatrzymujemy..!?

Stefana zamurowało, nie wierzył własnym uszom i zaniemówił na amen. Iza usiadła z wrażenia, bo i ona doznała szoku. Nastała głucha cisza, przerywana harcami natrętnych much.
- Wie pan co?- zaskrzeczał przez zaschnięte gardło Stefan - proszę, jeśli to możliwe, przyjść za kilka dni, bo ja dzisiaj nie jestem w stanie udzielić panu, żadnej sensownej odpowiedzi...

piątek, 29 lipca 2022

Stefan - historia prawdziwa cz. IV

 Wynagrodzenie Izy nie zmieniło się od początku jej zatrudnienia. 
Nigdy nie poprosiła o podwyżkę, doskonale wiedziała jaki jest stan finansów tej rodziny. Remedium na przetrwanie każdego miesiąca, był dobrze rozplanowany budżet domowy - przez nią rozplanowany. 

Iza była osobą zdyscyplinowaną, idealnie zorganizowaną i oszczędną. Życie ją tego nauczyło. Ze swoim partnerem rozstała się tuż po urodzeniu drugiej córki. Gostek, od dłuższego czasu, oprócz śmierdzących gaci i skarpet oraz zapijaczonej i skrzywionej mordy, nic nie wnosił do ich życia. Miał też zakusy na podnoszenie ręki, które Iza skutecznie ukróciła, przypieprzając mu rozgrzaną patelnią w łeb, podczas jednej z awantur.

Córki Izy, dzięki dość surowym zasadom panującym w domu, w życiu dorosłym radziły sobie świetnie. Przede wszystkim były odważne i pracowite. Starsza ukończyła studia w Paryżu, z wyróżnieniem. Znalazła swoją miłość i pozostała we Francji.
Młodsza zaś, mieszkała z matką. Jej problemy zdrowotne, które były bardzo dołujące, zelżały nieco za sprawą nowego nefrologa.

Powtarzalny schemat codziennych zadań sprawił, że Iza miała teraz dużo wolnego czasu i nie była tak potwornie zmęczona jak na początku. Rutyna wytworzyła swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa i jakby uporządkowanie pierwotnego chaosu.
Miała czas na dłuższą rozmowę ze Stefanem, na zdawanie relacji; "cóż tam, panie, w polityce?", bo telewizor w tym domu pełnił funkcję jedynie "ozdobną". Zresztą, oprócz pralki, którą naprawiono za sprawą Izy, nie działało nic. Sen z powiek domowników spędzał stan  łazienki i kuchni. Cztery koty pochłaniały lwią część dochodów, nie było więc zbędnych pieniędzy na jakiekolwiek modernizacje czy inne "fanaberie".

Kończył się kolejny dzień pracy. Iza z poczuciem satysfakcji z dobrze wykonanych obowiązków, szykowała się do wyjścia. Niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi.
W progu stanął młody mężczyzna, w dobrze skrojonym eleganckim garniturze i ze skórzaną teczką, trzymaną w prawej dłoni.
- Dzień dobry, czy tu mieszka Pan Stefan? - zapytał
- Tak, proszę do pokoju, tam przebywa - zaprosiła Iza
- Witam, mam na imię Marek, jestem adwokatem i pełnomocnikiem nieżyjącego już ojca Pana.
- Ojca...!!?? Jakiego ojca? Ja nie znam żadnego ojca, jestem  pozamałżeńskim dzieckiem mojej świętej pamięci matki - odpowiedział zszokowany Stefan.




czwartek, 28 lipca 2022

Stefan - historia prawdziwa cz.III

 Początki pracy były bardzo trudne, Iza zupełnie sobie nie radziła. 

Pielęgniarka Bożena robiła co mogła, by zatrzymać dziewczynę. Miała dość pseudo opiekunek, pijaczek i innej patologii, która ostatnimi czasy przewinęła się przez to mieszkanie. Wspierała ją psychicznie, wiedziała, że dla Izy jest to sytuacja nowa i bardzo stresująca. 
Dużo rozmawiały. Bożena uświadamiała Izie, że ta zawsze może na nią liczyć. Uczyła technik mycia osoby leżącej, a także profilaktyki przeciwodleżynowej. Podpowiadała jak chronić siebie i swój kręgosłup. Była dla niej wsparciem. Martwiła się też o Stefana. Kilkukrotnie namawiała go na dom opieki, ale on uparcie odmawiał, twierdząc, że siostra nie poradzi sobie bez niego. Tkwili z siostrą w dziwacznym zapętleniu; on przykuty do łóżka fizycznie, a ona mentalnie.

Stefan od dwudziestu pięciu lat był osobą zdaną na łaskę innych. W wieku niespełna trzydziestu pięciu lat uległ poważnemu wypadkowi, w wyniku którego doznał złamania kręgosłupa szyjnego, z przerwaniem rdzenia kręgowego. Był sparaliżowany od szyi, aż po czubki palców u stóp. Jedno lekkomyślne zachowanie, zmieniło jego życie na zawsze. I nie tylko jego..

Wcześniej opiekowała się nim matka, która poświęciła się mu bez reszty.Całą swoją uwagę, siłę, zaangażowanie skupiała tylko na nim. Nie było innego świata, innego życia, ani innych osób wokoło. Dzięki temu, przez cały czas był intensywnie rehabilitowany, pod stałą kontrolą specjalistów, w szczególności ortopedów i urologów. Takie działania przynosiły wiele korzyści, zapobiegały poważnym powikłaniom ze strony różnych układów. Jednak wydatki z tym związane, były niewspółmiernie wysokie w stosunku do przychodów rodziny. Bieda zaczęła powoli przekraczać próg domostwa. 

Matka zmarła. Któregoś ranka nie obudziła się zwyczajnie, i nie podjęła swoich rutynowych obowiązków. Czy na coś chorowała? Nie wiadomo. Nigdy się na nic nie uskarżała. 

Lata biegły, opiekunki zmieniały się z prędkością światła. Finanse okrojone do granic możliwości, skutecznie zamknęły Stefana w czterech ścianach M3, a jedyną jego rozrywką było śledzenie tańczących much na suficie. 

Siostra zaś, regularnie znieczulała swoją rozwaloną psyche piwem, początkowo w ilościach dopuszczalnych.

wtorek, 26 lipca 2022

Stefan - historia prawdziwa cz.II

 Iza miała nieprzespaną noc. Była w totalnej rozsypce. Z jednej strony potrzebowała pieniędzy, z drugiej zaś była absolutnie nieprzygotowana do takiego rodzaju pracy. Samo mieszkanie ogarnęłaby z pewnością w kilka dni, ale ten mężczyzna !??
Myśli rozwalały jej głowę. W końcu postanowiła, że spróbuje, ale tylko na jakiś czas.
Jak nie podoła, to odejdzie, i tyle.

Tym razem drzwi mieszkania otworzyła inna kobieta. Starsza  od tamtej, która szerokim gestem zaprosiła Izę do środka. Nie uśmiechała się, ale była uprzejma i wyglądała na pewną siebie . Weszły do pokoju, w którym leżał mężczyzna.
- Cześć, mam na imię Bożena, a to  pan Stefan. Pan Stefan mówi na mnie siostra Bożenka. Jestem pielęgniarką z rejonu. 
- A ta pani wczoraj, która nie wydała z siebie żadnego dźwięku? 
- To przyrodnia siostra pana Stefana, która zajmuje pokój obok. Wczoraj, delikatnie mówiąc, była trochę niedysponowana.
- Ja nie wiem czy podołam...? - zaczęła Iza
- Jasne, ale jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. 
- Słuchaj, ja nie rozumiem jak można pozwolić, by ten człowiek żył w takich warunkach - syknęła Iza spoglądając z wyrzutem na pielęgniarkę.
- Rozumiem twoje emocje, ale uwierz, warunki są super. Jest bieżąca woda - zimna i ciepła, jest centralne ogrzewanie, jest osoba obok, co prawda całkowicie niewydolna opiekuńczo, ale jest! Są jakieś tam pieniądze, na leki, wyżywienie i opłaty, a także opatrunki, które idą w ilościach hurtowych. Zaraz pokażę dlaczego. Gro moich podopiecznych nie ma takiego statusu. Żyją w beznadziejnym otoczeniu, zupełnie samotni. Jestem przeciążona pracą w każdym jej aspekcie, a najbardziej psychicznym.
W moim terminarzu jest zapisanych codziennie kilkunastu pacjentów, wszyscy przykuci do łóżka, z różnymi schorzeniami. Mam do wykonania mnóstwo zabiegów medycznych i spraw socjalnych. Do tego, za nieudolność państwa w sferze opieki nad takim pacjentem, przyjmuję ciosy od wszystkich. Ja to rozumiem, bo okoliczności sprawiają ogromne poczucie bezsilności, a ja jestem pod ręką. Tylko, że ja też jestem człowiekiem, mam swoje problemy, mam swoją wytrzymałość. Poza tym ludzie nie dostrzegają różnicy między pielęgniarką, a opiekunką. Na tym tle jest wiele nieporozumień.

Iza pomogła obrócić pana Stefana na bok. Pielęgniarka przystąpiła do zmiany opatrunku na kości ogonowej i krzyżowej, były tam dwie ogromne odleżyny. Cały proces oczyszczania i zabezpieczania trwał bez mała godzinę. Izie pękał kręgosłup. Strach pomyśleć co czuła Bożena, na wpół zgięta przez cały czas..

poniedziałek, 25 lipca 2022

Prozą życia pisane 4

Stefan - historia prawdziwa cz. I
Iza po raz  kolejny  nerwowo przeglądała oferty pracy w pośredniaku. 

Był koniec lat dziewięćdziesiątych, degrengolada ekonomiczna kraju owocowała ogromnym bezrobociem i rozrastającą się sferą ubóstwa. Wszystko to, pomimo przeprowadzanych reform ustrojowych, było dziedzictwem wcześniejszej  gospodarki centralnej. Koniunktura była zdecydowanie lepsza, niż w latach poprzednich, ale nie przekładało się to na poprawę warunków bytowych zwykłego Kowalskiego.

- Znowu nic - pomyślała Iza, stojąc w tłumie sobie podobnych. Wracała do domu zrezygnowana. Martwiła się. W zasobach budżetu domowego były niewielkie oszczędności, kurczyły się jednak w tempie błyskawicznym. Nie miała pojęcia jak pomóc starszej córce, która po pierwszym roku studiów w Instytucie Filologii Romańskiej, dostała stypendium w Paryżu. Czarne chmury zbierały się też nad młodszą, niespełna dziesięcioletnią, u której zdiagnozowano początki niewydolności nerek. Wszystkie te składowe, każdej nocy skutecznie spędzały sen z jej powiek.

Podobno jesteśmy magnesami i przyciągamy wszystko to, czego pragniemy lub czego się boimy - tak twierdzą amerykańscy badacze prawa przyciągania. Iza nie była tego świadoma, nie mniej jednak bardzo pragnęła zdobyć pracę. Jakąkolwiek.

Zadzwonił telefon. Koleżanka spieszyła poinformować, że jest praca! Ale zupełnie inna od tych , które Iza miała wcześniej. Praca , która wymagała wiele cierpliwości i wytrzymałości, a także wiedzy. Była to opieka nad osobą leżącą - na już, na teraz.

Drzwi mieszkania otworzyła młoda kobieta, rozczochrana i dobrze skacowana. Buchnął smród kocich szczyn, rozwalając nozdrza od środka i powodując natychmiastowy odruch wymiotny. Iza była oszołomiona.
- Co tu się kurwa odpierdala - pomyślała przekraczając próg.

W dużym pokoju, na łóżku ortopedycznym pamiętającym czasy króla Ćwieczka, w brudnej pościeli, w podartej piżamie i z tłustymi włosami postawionymi na sztorc, leżał mężczyzna - w sile wieku. Nieogolony i śmierdzący. W pokoju bałagan, brud i zaduch. W oknach firany z pierwszej dekady lat siedemdziesiątych, poszarpane przez koty, w kolorze ciemnoszarym i nie był to ich naturalny kolor - bynajmniej.
Na fotelach i kanapie pełno różnych szmat - starych prześcieradeł i poszewek, przerobionych na podkłady, brudnych i tak samo śmierdzących jak ten mężczyzna, i całe jego otoczenie. 

Iza wracała do domu czując przenikający smród tego mieszkania, wchodzący w każdą komórkę jej ciała. Myśli bombardowały, rozum walczył z sumieniem. Nie wiedziała co robić? Miała zaledwie jeden dzień na podjęcie decyzji...

niedziela, 24 lipca 2022

Prozą życia pisane 3

Darczyńcy i obdarowani.

Był pochmurny lutowy poranek, smagany co i rusz lodowatym wiatrzychem i zlewany deszczem pomieszanym ze śniegiem. Do przychodni rejonowej wszedł zdenerwowany młody mężczyzna, oznajmiając, że po ulicy chodzi prawie naga, bo odziana jedynie w cienką koszulę nocną, starsza kobieta. Prosił o pomoc.

Z początku nie wiedziano co robić. Pomysły były różne, włącznie z powiadomieniem policji czy straży miejskiej. Sytuację uratowała pielęgniarka środowiskowa, która wracając z terenu, z pobraną krwią od umówionych wcześniej pacjentów, również widziała na wpół nagą kobietę, brodzącą w pośniegowej brei. Poinformowała, że zaraz, jak tylko zda krew do laboratorium, zajmie się  panią.

Pielęgniarka profesjonalnie i zadaniowo podeszła do sprawy. Zaprowadziła panią do domu, wezwała karetkę pogotowia, a sama w międzyczasie zmierzyła parametry życiowe, te które mogła. Lekarz z pogotowia, po dokładnym zbadaniu i przeprowadzeniu wywiadu, stwierdził, że jeśli chodzi o ogólny stan zdrowia, to wszystko jest ok, i nie ma podstaw do hospitalizacji pani Jadwigi - z dokumentów wynikało,że pani tak ma na imię.

Pielęgniarka wróciła do przychodni, umówiła panią Jadwigę na wizytę lekarską, powiadomiła MOPS o konieczności interwencji. Zajrzała do dokumentacji medycznej, szukała numeru telefonu do rodziny. Znalazła dwa.

Pani Jadwiga miała dwoje dzieci, córkę Aldonę i syna Romana. Córka mieszkała w tym samym mieście, i to ona - na tyle ile na ile pozwalał jej czas - opiekowała się matką. Pracowała na etacie w dużym markecie. Praca ciężka fizycznie i czasochłonna - wiadomo. Nie narzekała jednak, robiła co musiała, a rozkminy egzystencjalne były jej dalekie. Raz w tygodniu przychodziła do matki, robiła pranie, sprzątała, dźwigała ciężkie siaty z zaopatrzeniem na następny tydzień. Starała się. Podskórnie miała żal do matki, że ta, sprawna fizycznie i umysłowo zwyczajnie ją wykorzystuje. Matka malkontentka, wiecznie niezadowolona, wpędzała córkę nieustannie w poczucie winy, twierdząc, że jest okropna, nic nie warta i , że jedynie syn jej się udał i tylko przy nim na starość głowę położy.

Roman mieszkał daleko, kilkaset kilometrów od rodzinnego miasta. Był inżynierem.
Matkę odwiedzał raz w roku, przyjeżdżając na kilka dni zaledwie. Był wykończony pracą, w wiecznym niedoczasie - tak relacjonował matce. Matka usługiwała synowi, gotowała najulubieńsze, potrafiła nawet przytargać ciężkie zakupy i wdrapać się z nimi na trzecie piętro. A ten kapiący kran i niedziałającą spłuczkę to zięć naprawi.

Wizyta pracownika socjalnego spowodowała nieoczekiwany zwrot akcji.

Za namową pielęgniarki córka zgodziła się na uruchomienie usług opiekuńczych dla matki. Usługi były płatne. Córka nie chciała informować o tym fakcie matki, bo ta zwyczajnie nie wyraziłaby na to zgody. Skontaktowała się z bratem, który obiecał, że przyjedzie niebawem, dokładnie zapozna się z sytuacją i razem coś ustalą.

Wizyta pracownika socjalnego odbyła się w obecności całej trójki - matki, syna i córki. Rodzinny wywiad środowiskowy jest zawsze bardzo szczegółowy. Ustala się sytuację osobistą, rodzinną, dochodową i majątkową.W trakcie przeprowadzania wywiadu, pani Jadwiga zapytana o status prawny mieszkania wypaliła,że jej syn Roman jest teraz właścicielem rzeczonego, i to od kilku dobrych lat! 
Aldona nie wierzyła własnym uszom, myślała, że się przesłyszała!? Ale nie, nie przesłyszała się. Okazało się ,że matka po cichu, po wielkiemu cichu w porozumieniu z synem, aktem notarialnym przekazała mieszkanie tylko jemu.

Aldona oszołomiona tym co usłyszała, wybiegła w pośpiechu z mieszkania matki i więcej jej noga tam nie postała. 

Pani Jadwiga została sama, zdana na łaskę opiekunki socjalnej i odwiedzin ukochanego syna Romana, raz w roku. W ciągu niedługiego czasu, z powodu nawracających epizodów bezmyślnego błąkania się po osiedlu, została umieszczona przez syna w domu spokojnej starości, gdzie zmarła po kilu miesiącach.

sobota, 23 lipca 2022

Prozą życia pisane 2

"Metodą na wnuczka.."

Pani Henryka dość wcześnie  zmieniła stan cywilny, z mężatki na wdowę.
Mąż położony ciężką chorobą, po kilku latach walki z ową, zmarł. 
Ostatnią jego wolą było, aby nieduże mieszkanko, którego byli właścicielami, zapisać notarialnie dla dwóch synów ( dwóch tylko mieli), zaznaczając prawo do dożywotniego zamieszkania jej w ty mieszkaniu.
Pani Henryka, niesiona falą rozpaczy, tuż po pogrzebie wypełniła wolę męża.

Czas płynął , lata mijały, pani Henryka uporała się z osieroceniem, a uczucie pustki wypełniła wnukiem. Pierworodnym. Którego kochała najbardziej ze wszystkich swoich wnuków, a miła ich kilkoro.
Wnuka kochała miłością małpią, wyręczała na każdej płaszczyźnie życia, niańczyła, nawet wtedy kiedy był już prawie dorosłym mężczyzną. Rodzice chłopca, zapracowani, w ciągłym biegu, a potem leniwym odpoczynku cieszyli się, że dziecko ma opiekę, jest czyste,nakarmione i ogólnie dopilnowane.

Wnuk wyrósł na egocentryka, narcyza klinicznego, który w swojej głowie był pępkiem świata, a za wszelkie niepowodzenia obwiniał  innych. Do tego leń patentowany, wyznający zasadę - co by tu zrobić, żeby się nie narobić , a dobrze zarobić. Próby podejmowania różnych prac były, w tym własnego biznesu, ale wszystko to wymagało dyscypliny, zaangażowania, sumienności, no i poniesienia pewnego trudu, a wnuk nie był posiadaczem żadnej z tych cech. Poszedł więc w hazard, internetowy, bo to nawet z domu nie trzeba było wychodzić. Z początku  mu się wiodło, takie szczęście nowicjusza. Pomyślał wówczas, że dobrze by było usamodzielnić się. Zaproponował więc babci wspólne zamieszkanie. W zamian za to, obiecał, że wyremontuje leciwe już mieszkanko.Chciał koniecznie wyfrunąć z gniazda rodzinnego. Miał swoje lata.
Na domiar wszystkiego pojawiła się dziewczyna, która miała być tą jedyną i wreszcie ostatnią! Wcześniej było już kilka, ale żadna nie odpowiadała, żadna z nich nie potrafiła nosić "szkolnego tornistra" tak, jak babcia. Obecna pretendowała.

Babcia z początku nie chciała przystać na propozycję wnuka, ale ostatecznie jego urok osobisty i bezgraniczna miłość powiedziały tak. Wnuk tak okręcił babcię wokół własnego palca, że ta po pewnym czasie zmieniła testament, zapisując wszystko jemu.

Na czas remontu babcię wyeksmitowano do syna i synowej, rodziców wnuka.
Zamieszkała w małym pokoju - jednym z dwóch, wąskim i długim niczym wagonik kolejowy. Nie czuła się tam dobrze, bo to nie było jej miejsce. Zaciskała jednak zęby, bo wiedziała , że ten stan rzeczy jest chwilowy przejściowy.
Remont dobiegł końca, babcia zachwycona, a jednocześnie zmartwiona, bo bez jej wiedzy usunięto z mieszkania wszystkie jej rzeczy, pamiątki,drobiazgi, do których miła sentyment. No ale ok, widocznie tak musi być - tłumaczyła wnuka.
Czekała z niecierpliwością na powrót do siebie. Czekała i czekała... nie doczekała.

Wnuk popadł w ogromne tarapaty finansowe, związane z hazardem internetowym.
Podobno groziło mu więzienie - tak mówił. Sprzedał mieszkanie, spłacił długi i to nie wszystkie jeszcze - oznajmił babci na usprawiedliwienie.
Ostatecznie wrócił do swojego małego i wąskiego, niczym wagonik kolejowy, pokoju i zamieszkał razem z babcią. Postawiono w poprzek pokoju dwa fotele rozkładane, żeby było gdzie spać. Babcię na nieszczęście ulokowano przy oknie, wnuka przy wejściu do pokoju, bo ten późno wracał z imprez i nie chciał babci budzić. Taki dobry był. Babcia, nie mogąc pogodzić się ze stratą mieszkania cierpiała katusze, ale tak w sobie, co spowodowało podupadanie na zdrowiu. Niemal każdego dnia jeździła na swoje stare śmieci i godzinami patrzyła w nieswoje już, okna mieszkanka na ostatnim pietrze. W nocy też było ciężko. Budziła się regularnie o trzeciej nad ranem i siedziała na swoim niewygodnym fotelu rozkładanym, patrząc w sufit, czekając ranka. Nie chciała budzić domowników.

To jeszcze nie koniec tej historii.

Kolejna tragedia, jak grom z jasnego nieba, spadła na panią Henrykę. Zmarł jej syn pierworodny, ojciec tego wnuka. Podobno chorował na serce.
Została z synową, i  wnukiem. Teraz  modląc się, prosi Boga o to, żeby synowa nie umieściła jej w domu starców.

Drugi syn, który został wydziedziczony, zerwał wszelkie kontakty z matką i całą resztą. Wcześniej jednak zadał jedno pytanie;
- Dlaczego tak postąpiłaś?
- Bo mogłam - usłyszał, bo to było moje mieszkanie i mogła zapisać je komu chciałam, nawet na Hospicjum!
- To dlaczego tego nie zrobiłaś?




 

piątek, 22 lipca 2022

Prozą życia pisane 1

 Pomaganie dorosłym dzieciom - historia prawdziwa, niezmyślona ;) 

zainspirowana pewną rozmową, zasłyszaną całkiem niedawno.

"Wyszłam za mąż szaleńczo zakochana, a moje różowe okulary miłości miały szkła grubości denka od butelek. Wokół nie widziałam nic oprócz mojego obiektu uwielbienia. Ani jego rodziców, ani rodzeństwa, ani też tego jakim jest człowiekiem. 
Zresztą, kto widzi to na samym początku!? Świat jest piękny, bezproblemowy, a po ziemi chodzą sami aniołowie, którzy pomagają bujać w obłokach. Myślę, że każdy doświadczył takiego stanu, więc o czym ja tu teraz!? ;))

W tym miłosnym amoku będąc, nie zauważyłam, jak niepostrzeżenie wnika w nasze życie moja teściowa. Pod pretekstem zaopatrywania nas w różne produkty i rzeczy, których wcale nie potrzebowaliśmy, wpadała często. Z początku wydawało się to miłe, ale z upływem czasu zaczęło nieźle uwierać. Tym bardziej, że jak dla mnie, wychowanej w bardzo skromnych warunkach - oględnie mówiąc, były to rzeczy zbyteczne. Poza tym, na swoich, a raczej naszych zasadach chciałam budować wspólne życie.
Po jakimś czasie zauważyłam też, że małżonek bardziej daje posłuch radom swojej mamy  niż moim, a nawet uzgadnia z nią niektóre decyzje dotyczące naszego życia. Bolało, nie powiem, ale okulary twardo siedziały na nosie!

Któregoś razu mój najukochańszy począł czynić mi wyrzuty o to,że tylko jego rodzice pomagają, a moi nie dość, że nie pomagają to jeszcze nie interesują się naszym życiem!!?? Yy, yyyyyy...Byłam tak zszokowana, tym co usłyszałam, że zaniemówiłam! Bo, po pierwsze jesteśmy dorośli, po drugie moi rodzice mieszkali w odległości kilkuset kilometrów od nas, a po trzecie my nie potrzebujemy żadnej pomocy - pomyślałam.
Okulary nadal siedziały na nosie, ale denka zaczęły jakby nieco topnieć.

Zakochana nadal i całkowicie bezrozumna, przy okazji odwiedzin moich dziadków, zaczęłam czynić im podobne wyrzuty. Zaczęłam od dziadków, bo zawsze bardziej rozumieli. Zresztą, rodzice wyśmiali by mnie jak nic! 
Mój dziadek słuchał pilnie, notował w głowie każde słowo, po czym całkiem spokojnie zaczął zadawać mi pytania;
- Czy twój mąż ma obie ręce?
- Tak ma - odpowiedziałam
- Czy twój mąż ma obie nogi?
- No ma, przecież wiesz..
- Aha, a z głową też w porządku?
- ..???
- No dobra - rzecze dziadek. To przekaż proszę, swojemu mężowi,że my pomagamy  tylko tym, co poruszają się na wózku inwalidzkim lub z powody innej ciężkiej choroby są niesamodzielni! Tym tak! Ale nie młodym, zdrowym i silnym mężczyznom. Tym nie! A jeżeli brakuje wam na życie , to musicie żyć na takim poziomie na jaki was stać. Kropka.Bo ja, nawet jeśli mam jakieś pieniądze, to są to moje pieniądze. Okupione ciężką, nieprzerwaną pracą, która w moim przypadku jeszcze trwa (był rolnikiem), a stary już jestem. Swoje obowiązki względem dzieci też wypełniłem. Dałem wikt i opierunek, wykształciłem, starałem się wychować na prawych, odważnych i zaradnych życiowo ludzi. To zrobiłem. Teraz czas na moje życie.Reszta należy młodych, bo to ich życie, już nie moje!

Bardzo zawstydzona, długo nie mogłam podnieść głowy do góry i spojrzeć w oczy mojego dziadka. I dopiero wtedy, po tych pouczających słowach zobaczyłam, jak bardzo ciężko pracował przez całe swoje życie . Jak każdej wiosny chodził za pługiem, obrabiając i zasiewając hektary. Jak w czerwcowym czasie wstawał o trzeciej nad ranem i podążał na łąki, by kosą wykosić kolejne hektary. Potem był drugi pokos, następnie żniwa, omłoty, wykopki, znowu za pługiem i tak rok w rok, od wczesnej wiosny do późnej jesieni..! 

W obliczu tego co przeżył, co pokonał,ja młoda wówczas osoba,byłam marnością nad marnościami. Do tej pory na wspomnienie tamtej chwili odczuwam bezgraniczny wstyd. 
A jeszcze bardziej wstydzę się za wszystkich tych , którzy nie mając litości dla swoich najbliższych, wyciągają rękę jak po swoje i chcą więcej,a bywa, że i  wszystko! 
A znam takich, mam ich po sąsiedzku, po bliższemu i dalszemu sąsiedzku. "

To była lekcja!! Prawdziwa.