Translate

niedziela, 25 maja 2014

piątek, 23 maja 2014

Piątek

Tydzień był taki sobie. 
Nie czułam się do końca zdrowa. Osłabiona i kaszląca musiałam podołać codziennym obowiązkom w pracy. Nie było to przyjemne...ale było minęło i pozostawiam w niepamięci. Powoli nabieram sił i powoli zaczyna dojrzewać myśl o rozpoczęciu biegania, na nowo. Może jutro?? Zobaczymy.
Popołudnie było piękne. Kosiłam trawę, opieliłam małe co nieco. Posadziłam, dzisiaj zakupione, sadzonki truskawek pnących - podobno bardzo plenne i owocują do późnej jesieni. Potem podlałam dokładnie cały ogród a on odwdzięczył się  cudownymi zapachami i świeżością barw.
A potem??!! Potem wylegiwałam się w cieniu, na leżaczku, popijając dobrze schłodzone piwo :)) 

Moje sadzonki...



I pomidorek...tylko jeden dostąpił zaszczytu obfotografowania - a są w ilości sztuk 4



I wieczorne widoki.. z pozycji leżaczka ;))



Miłego wieczoru i dobrej soboty :))

wtorek, 20 maja 2014

Jest pięknie,

od rana. Słońce cudne. Ciepło. Ptaszęta rozrabiają. Pachnie  koszoną trawą.
Wdycham i zaciągam głęboko świeże, nasiąknięte  poranną rosą powietrze. Nareszcie!

Miłego dnia :))

niedziela, 18 maja 2014

Z dedykacją...




Pocieszenie

Przeważnie głośno krzyczą
Ze zdaniem innych się nie liczą
"Mądrości" życiowe forsują
Poniżają cię i krew ci psują
Przez życie gnają, łokciami się rozpychając
Od świtu aż do zmierzchu
"Ich" zawsze musi być na wierzchu
Prawie się wydzierając,
 Racje swoje udowadniają
Mistrzowie pozoru i powierzchowności
Nie zobaczysz tu serca ani prawdziwości...
Na szczęście z nimi ci nie pisane
...bo to kołki grubo ciosane




piątek, 16 maja 2014

Bieg z przeszkodami.

We wtorek po południu zaczęłam się trochę kiepsko czuć. Pojawił się (słabiutki) nieżyt górnych dróg oddechowych, trochę łamanie w kościach  i kachu, kachu - od czasu do czasu. Wieczorem wypiłam 2 herbaty lipowe z sokiem malinowym, w nocy porządnie się spociłam  i w środę wstałam jak gdyby nigdy nic.
W środę, zamiast na bieganie, wybrałam się na rower...głównie przez ten nieżyt. Trasa rowerowa wiodła, w jednej połowie, przez tereny spokojne, osłonięte od wiatru i pięknie zielone. Druga natomiast, na otwartej przestrzeni, z wiatrem prawie urywającym łeb i dużą ilością różnogabarytowych aut. Do domu wróciłam po dobrej półtorej godzinie, spocona i przewiana do szpiku kości!
Na kolację, profilaktycznie, zaserwowałam sobie aż 4 ząbki czosnku, na razowym chlebie polane oliwą z oliwek. Ma on, jak wiadomo, działanie antyseptyczne...a podobno działa nawet jak afrodyzjak (więc nie wiem dlaczego  dostałam eksmisję z sypialni)??!!. He he!
W czwartek pod wieczór to już mnie wzięło porządnie! Suchy, męczący kaszel i duszność, umiarkowana.
Dzisiaj siedzę (a właściwie leżę) i zdycham...no  i się kuruję! Inhalacje, ziołowe herbaty, dieta lekkostrawna i ...czosnuś :))))))))))))

A wszystkiemu winna ta okropna pogoda ;)))

wtorek, 13 maja 2014

Wczoraj,

mimo szczerych chęci, nie udało mi się pobiec z rana. Przyczyna prozaiczna- pokonała mnie moja własna fizjologia. Budzik nastawiłam na 4.30, żeby mieć czas (po biegu) na poranny galimatias przed pracą. Zejście jednak schodami z piętra graniczyło z cudem! Dopadły mnie potworne zakwasy i nie dałam rady, zwyczajnie wymiękłam. Cały dzień chodziłam jak na szczudłach. 

Dzisiaj mam na popołudnie do pracy. I wiecie co???!!!
Jestem już po: porannym półgodzinnym biegu, porannym prysznicu naprzemiennym, porannej kawie z odrobiną mleka sojowego, porannej owsiance z jabłkiem i cynamonem oraz...oraz przygotowałam wszystko do obiadu! HA! HA!
Dzisiaj biegło mi się fantastycznie! Skupiłam się, jak pisała Asia, na oddechu. Kontrolowałam go w każdej sekundzie. Nabierałam tak głęboko, że aż klatka piersiowa unosiła mi się na wysokość kilku centymetrów.
No i bingo!!! Ani razu nie zabrakło mi tchu, nie musiałam robić przerw i też ani przez chwilę nie myślałam o bólu mięśni. Jest dobrze! Chyba załapałam :)))))

A to dzisiejszy poranek...



Miłego Dzionka...I Słonecznego  :))

niedziela, 11 maja 2014

Powiadają,

że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.  I prawda to prawie święta. 
Ranek spowity ciężkimi chmurami, z przelotnym ale bardzo intensywnym deszczem, pokrzyżował moje sportowe plany. A ponieważ wczorajsze działania antyzakwasowe na niewiele się zdały, postanowiłam zaserwować sobie kąpiel "we" wannie, z udziałem aparatu do rehabilitacji ozonowo-tlenowej. Takie cóś dostałam kiedyś "w gratisie" kupując (i przepłacając) inne cóś. Nie ważne. Kąpiel była cudowna i spełniła swoje zadanie, rozbijając (choć trochę) cząsteczki kwasu mlekowego.
 A potem, nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki chmury  rozstąpiły się i wyszło piękne słońce. No! Na to czekałam! Wyrwałam jak oparzona.
Biegłam tą sama trasą. 
Dzisiaj jednak, mimo większego entuzjazmu i sił, jak mi się zdawało, było gorzej niż wczoraj. Częściej brakowało mi tchu i aż trzykrotnie przechodziłam w marszobieg. Byłam jednak dzielna, nie podałam się i dobiegłam do końca trasy. Czasu na razie nie liczę, nie chcę się stresować. W międzyczasie rzęsisty deszcz, oczywiście!
Tak czy siak, czuje się fantastycznie!!!! I zauważyłam mniejszą ochotę na jedzonko! To bardzo dobrze wróży :)))
Jutro pobudka, bladym świtem i wio!!!




sobota, 10 maja 2014

No i stało się :))

Zainspirowana przez Asię ( http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/2014/05/08/mozna-mozna-tak-wiele/), po uprzednim zaplanowaniu trasy i przygotowaniu się psychicznym, dzisiaj po raz pierwszy pobiegłam.
Trasa przełajowa, teren bardzo zróżnicowany, ale dystans krótki bo około 2km. Trasę pokonałam truchtem czyli łagodnie, nie angażując zbytnio serca. Pod koniec trasy czułam jedynie mięśnie pośladków, tzn. czułam, że w końcu je mam! Bo wiecie jak to jest?! Na starość następuje "przebiegunowanie" ciała - doopa się spłaszcza wypychając brzuch do przodu.
Po biegu zaserwowałam sobie kąpiel naprzemienną, ogromną szklanicę soku pomidorowego i  2 tbl. magnezu z vit. B6, a wszystko po to, by uniknąć zakwasów. Czy owe zabiegi pomogą okaże się jutro.

Czuję się bo-sko!!!! No i jutro też biegnę, obowiązkowo!

Ps. Jeszcze jedna, bardzo ważna korzyść z biegania...pobudzenie perystaltyki jelit, z efektem spektakularnym
:))))))))))))))

Maj w mojej szerokości geograficznej raczej nie rozpieszcza. Pogoda codziennie mnie więcej taka:


...deszczowo i ziiiimno :/

Miłej soboty :)

czwartek, 1 maja 2014

No to mamy...pasztet!

Z soczewicy... :))) 

Składniki:
- 30 dkg soczewicy (u mnie zielona)
- 2-3 cebule
- 1 duża marchewka
- 4 ząbki czosnku
- 2 jajka
- pęczek koperku
- sól, pieprz, zioła do smaku

Soczewicę wrzucamy do wrzącej, osolonej wody i gotujemy 25-30 min.
Cebulę kroimy, marchewkę trzemy na tarce o dużych oczkach. Wszystko dusimy na maśle z dodatkiem oleju, do miękkości. Ostudzone produkty mielimy, dodajemy czosnek wyciśnięty przez praskę, posiekany koperek, jajka i doprawiamy.
Przekładamy całość do keksówki, na wierzch posypujemy orzechami włoskimi.

Pieczemy w temp. 200st. Celsjusza , 40-50 min.


Smacznego :)

Ps. Łatwy, na prawdę! Że nie wspomnę o pyszności. Mniam :)