Translate

wtorek, 9 sierpnia 2022

Tadzio - historia prawdziwa cz.III

 Panowie budowlańcy ściągnęli windę na parter, ostrożnie otwierając jej drzwi. 
Mały chłopiec sprawiał wrażenie jakby spał. Jedynie sina, olbrzymia pręga nad prawym obojczykiem i krew chlustająca z otwartych ust, nosa i uszu świadczyła o tym, że wydarzyło się najgorsze.

Weronika na wieść o tragedii przysiadła z niemocy. Nie mogła uwierzyć, w to co się stało - jej mały sąsiad z piętra poniżej, nie żył... 
Teściowa nie znała szczegółów dramatu, przeczytała jedynie klepsydrę na drzwiach klatki schodowej.

Dziewczyna weszła w gąszcz swoich nad podziw dorodnych gladioli i ścięła wszystkie, co do jednej. Pomyślała przez moment, że to chyba z tego powodu są tak wyjątkowo piękne w tym roku...

Wieść o tragicznej śmierci chłopca błyskawicznie rozeszła się po całej okolicy. 
Tadzia żegnały setki osób - starsi, młodsi, całe rodziny, koledzy z klasy i szkoły oraz pozostająca w nieopisanym bólu i cierpieniu, rodzina. W tym dniu wiązanki i wińce piętrzyły się na jego grobie. Weronika z rodziną stała wśród tłumu, bezmiar tragedii był trudny do uniesienia. Swoje naręcza urodziwych kwiatów i ona z bliskimi tam złożyła.

Nie ma skali ani nawet odpowiednich słów, które określałyby stan rodzica po stracie dziecka. Mimo wsparcia najbliższych, mama Tadzia nie radziła sobie z emocjami. Godzinami przesiadywała w jego pokoiku, tuląc jego zabawki, wąchając ubranka i wydając z siebie - powtarzalnie - rozdzierający krzyk. Poczucie winy było przytłaczające.
Efekty psychoterapii i farmakoterapii były marne. Udręczona dusza nie pozwalała na zelżenie bólu, a ten ból zagrażał jej zdrowiu, a nawet życiu. 

Dwa lata później  przyszedł na świat braciszek Tadzia. Na chrzcie dano mu Tymoteusz.

Był ciepły letni wieczór. Weronika z niecierpliwością patrzyła na zegarek, za kilka minut kończy swoj dyżur w przychodni - nie mogła się doczekać! Była zadowolona, nie przepracowała się. Wakacje sprawiały, że  tylko nieliczni - ci na  prawdę potrzebujący odwiedzali gabinet zabiegowy. 
Wykonała ostatni szlif  środkiem dezynfekcyjnym po blatach, przykryła całość serwetami, zamknęła gabinet i z uczuciem spokoju oraz dobrze wykonanej pracy zaczęła schodzić schodami na parter...
- Ratuuuuj, sąsiadko raaatuuuj - krzyczał od drzwi wejściowych przychodni, tata nieżyjącego od ponad czterech lat Tadzia!!!



niedziela, 7 sierpnia 2022

Tadzio - historia prawdziwa cz.II

 Żar lał się z nieba, sierpień nadrabiał  stracony czas. Osiedle wieżowców opustoszało.
Starsi, w trosce o swoje zdrowie zwyczajnie nie wychodzili z domu, a dzieciaki były dalej na swoich wcześniej zaplanowanych wakacjach.

Lato to przeważnie czas remontów, tych większych i tych mniejszych. Tak było i tym razem. Na osiedlu odnawiano elewacje jednego z budynków. Panowie na rusztowaniach dzielnie walczyli z martwą materią, ale i z tą żywą też, bo ta właśnie najbardziej dawała się we znaki.

Tadzio i Michał spotkali się przed klatką schodową jednego z nich. Chłopcy, jako jedyni z bloku nie wyjechali nigdzie na wakacje. Ojcowie chłopaków byli marynarzami i tego lata nie było ich w domu. Obie mamy były bardzo zajęte. Mama Michała opiekowała się swoim nowo narodzonym drugim dzieckiem, zaś mama Tadzia remontowała mieszkanie.

Pogoda była ciężka, przytłaczająca, nie było czym oddychać. Chłopcy poszli na plac zabaw, pokręcili się trochę na karuzeli, pobujali na huśtawkach, o zjeżdżaniu nie było mowy. Rozgrzana niemal do czerwoności blacha zjeżdżalni, na to nie pozwalała. Ogólnie bardzo się nudzili.
- Michał, chce mi się pić - powiedział starszy Tadzio - chodźmy do ciebie, poprosimy twoją mamę o jakieś picie.
- Zgoda - odpowiedział młodszy - ale ty wiesz, że ja mieszkam na siódmym piętrze i nie wolno mi jeździć windą! Musimy iść na piechotę.
Chłopcy, resztką sił wdrapali się na siódme piętro. Napojeni i posileni pysznym ciastem, usiedli na schodach przed mieszkaniem Michała, nie chcieli siedzieć w domu. Na odchodne, zatroskana mama Michała znów przypomniała o tym, że małym dzieciom wolno korzystać z windy tylko w obecności dorosłych, a samym nie. 
Zeszli piętro niżej.
- Słuchaj, ja nie mam siły chodzić po schodach - zaczął Tadzio - jedźmy windą, proszę!
Michał nie zgodził się, był dzieckiem posłusznym, miał w pamięci słowa matki.
- Dobra!, nie to nie! - zaczął Tadzio - w takim razie zrobimy zawody. Ja będę zjeżdżał windą, a ty będziesz biegł schodami w dół i zobaczymy, który z nas  dotrze pierwszy na parter!

Tadzio wsiadł do windy, nacisnął guzik i zaczął zjeżdżać w dół. Na półpiętrze - między pierwszym, a parterem winda nagle zatrzymała się. Zgasło światło. Tadzio nie wiedział co się stało, zaczął nerwowo przyciskać wszystkie guziki windy, ale ta ani drgnęła. Chłopiec wpadł w panikę, strasznie bał się ciemności. Położył się na podłodze i z całych sił zaczął kopać w niewielkie okienko windy. Szyba uległa w dolnej części. Przez wybity niewielki otwór, przełożył swoją chudziutka prawą rękę i próbował dosięgnąć guzika windy po jej zewnętrznej stronie. Próba nie powiodła się. W desperacji chłopiec wycofał się i ponowił próbę, przekładając tym razem prawą rękę i prawą nogę, myślał, że tym sposobem uda się mu wyskoczyć z windy.
W tym czasie, w tej samej sekundzie ktoś z pięter powyżej nacisnął guzik windy.
Winda ruszyła w górę...

Michał zbiegł na parter, nie zastał Tadzia. W pierwszej chwili ucieszył się, że wygrał zawody, a następnie zaniepokoił - na parterze nie było windy. Zaczął nawoływać kolegę ale ten nie odpowiadał. Pobiegł więc schodami na pierwsze piętro. Tam była winda, a w jej górnej części wystająca ręka i noga Tadzia.
- Ratunku, raaaatuuuunkuuuu, raaaatuuuunkuuuuu - krzyczał z całych sił przerażony Michał, który wybiegł przed klatkę.

Panowie budowlańcy porażeni przerażającym, nieludzkim wręcz krzykiem małego chłopca, pędzli ile sił w nogach na pomoc.

Michał nie umiał wydać z siebie żadnego innego dźwięku, stał jak osłupiały. Pokazując pacem na schody klatki, powtarzał jak zdarta płyta tylko jedno słowo - "ratunku..."

sobota, 6 sierpnia 2022

Prozą życia pisane 5

Tadzio - historia prawdziwa cz.I

Lipiec był chłodny i deszczowy. Wahania ciśnienia i temperatury, powodowały przemieszczanie się co i rusz, gwałtownych frontów atmosferycznych.
 
Weronika, idąc śladem poprzednich lat i tym razem spędzała urlop wraz z dziećmi na swojej działce ogrodniczej. Każdego ranka - z ogromną nadzieją, wyglądała ciepłych i przyjemnych promieni słońca. 
" W czasie deszczu dzieci się nudzą, to ogólnie znana rzecz..". Weronika wymyślała więc różne gry i zabawy, rebusy, układanki, rysowanie, malowanie i inne takie tam, by twórczo wypełnić cały długi dzień. No ale nic, zupełnie nic nie jest w stanie zastąpić biegania boso po trawie, łażenia po drzewach , szaleńczej jazdy na rowerach czy oblewania się lodowatą wodą prosto z węża ogrodowego.

Dopiero przełom lata czyli początek sierpnia przyniósł ze sobą absolutnie fantastyczną, długo wyczekiwaną prawdziwie letnią aurę. Dzieciaki poszły w wir swoich ulubiony zajęć i zabaw, a Weronika zajęła się nieźle zachwaszczonym ogrodem.
Najbardziej była dumna ze swoich gladioli, które pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych, były nad wyraz urodziwe. Mogła patrzeć na nie godzinami. Deszcz nie raz położył je do samej ziemi, ale one zawsze wstawały, i stały jak żołnierze w szeregu, broniąc honoru piękna całego ogrodu.

Weronika była bezwzględnie wdzięczna losowi za to, że ten zesłał jej tą działkę.

Mieszkali na osiedlu składającym się z samych wieżowców, ogromnych molochów, gdzie jedyną rozrywką dla dzieci był średniej jakości plac zabaw i piaskownica, w której nagminnie załatwiały się okoliczne kotki i pieski. Szukała miejsca, gdzie dzieci miałyby bezpieczny azyl, miejsca które uchroniłoby je od tragicznej czasem w skutki, ciekawości.
Ona sama, będąc dzieckiem każde wakacje, każdy wolny czas spędzała u dziadków na wsi. Doskonale pamięta tamte smaki i zapachy lata - świeżo pieczone ciasta z owocami, świeże, pachnące owoce i warzywa na przetwory, pajdę świeżego chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym... Najcenniejsza była jednak wolność od zatroskanego oka matki i  przebywanie na dworze od świtu aż do zmierzchu. W ferworze przeróżnych zajęć, ganiania się, pędzenia gdzie nogi poniosą obiad po wielokroć przegrywał z głodem.

Każdego dnia późnym popołudniem, dołączał do rodzinki ojciec. Jeszcze chwila, jeszcze tylko kilka dni, zaraz i on rozpocznie swój długo wyczekiwany urlop wypoczynkowy i zajmie się dziećmi.
Odkąd stali się właścicielami tego uroczego kawałeczka ziemi, dzielili się urlopem naprzemiennie. Taki sposób pozwalał na wykorzystanie w pełni, letnich miesięcy. Domek zwany altanką ogrodową, został rozbudowany o mini łazienkę, a podniesienie dachu stworzyło pięterko, gdzie powstała sypialnia dla dzieci. Zmodernizowano też kuchnię. 
Wypadkowa wszystkich składowych tworzyła niezwykłą letnią kanikułę.

- Dzień dobry kochani - zaintonowała teściowa, wchodząc na działkę przez otwartą  furtkę ogrodu.
- Aaaa, witamy, witamy i zapraszamy - odpowiedziała Weronika.
Teściowa nie zabawiła długo. Po krótkiej wymianie zadań o wszystkim i o niczym, po wypiciu kurtuazyjnej kawki i zjedzeniu kawałka ciasta z wiśniami i kruszonką, szykowała się do wyjścia. Na odchodne rzuciła mimochodem;
- Będziecie jutro na cmentarzu..!?
- Na cmentarzu, na jakim cmentarzu..!!?? - odpowiedzieli zgodnym chórem syn z synową.
- Ooojej..., to wy o niczym nie wiecie..!!???


wtorek, 2 sierpnia 2022

Stefan - historia prawdziwa - epilog

 Żadne pieniądze tego świata nie przywrócą raz złamanego zdrowia, a na pewno złamanego kręgosłupa z przerwaniem rdzenia kręgowego. Mają jednak kolosalny wpływ na jakość życia danego pacjenta.

Stefan nie aspirował do bycia rekinem biznesu, a jego kredyt zaufania czyli wiara w czyjąś uczciwość, z pozycji swojego łóżka i pokoju 20m2, był mocno obniżony.
Tak więc, pozbył się trzypiętrowej kamienicy w samym centrum Kilonii i zainkasował, po odliczeniu wszystkich kosztów ubocznych, okrągły milion. 

No i zaczęło się...

Stefan miał niesamowite pragnienie! Chciał za wszelką cenę posiedzieć w otoczeniu natury, posłuchać śpiewu ptaków, owadów, szumu drzew, poczuć wiatr we włosach i odetchnąć świeżym powietrzem. Chciał usłyszeć jak suchy chrust chrzęści pod kołami jego wózka inwalidzkiego. I chociaż on sam - spełniając wolę matki - ukończył Szkołę Morską Wydział Nawigacji i został wilkiem morskim,  to jednak teraz tego lasu i całego jego majestatu pragnął najbardziej na świecie.

W pierwszej kolejności zakupowej nabyto więc Vana i przystosowano do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Stefan zaczął spełniać swoje marzenia i pragnienia.

W mieszkaniu przeprowadzono remont, zajmując się najpierw łazienką i kuchnią. Odświeżono całą garderobę, bieliznę, a także pościel wraz z nowym materacem, kołdrą, poduszką oraz  innymi elementami pomocniczymi, potrzebnymi osobie niepełnosprawnej.  

Iza dostała podwyżkę, i to nie byle jaką, bo przekraczała ona ówczesne zarobki pielęgniarki, z czym do samego końca nie mogła pogodzić się Siostra Stefana. 

Siostrze skapnęło najbardziej. Stefan, miotany wyrzutami sumienia przez wiele lat, kupił Siostrze mieszkanie, a także samochód.

Stefan nie zapomniał też o swojej pielęgniarce, wręczając jej któregoś razu kosz pełen słodyczy. 

W wieku 71 lat Stefan uwolnił się od swojego łóżka i wózka inwalidzkiego, a jego świadomość oderwana od ciała przeszła w wymiar ponadczasowy...