Translate

poniedziałek, 29 lipca 2013

Blisko...coraz bliżej...

Noo, trochę świętego spokoju...
chciałbyś..!
a ten znoooowu TU...
teraz mu nie odpuszczę..! ta szyszka będzie MOJA
Aaa mam cię w nosie...
przepraszam...
co tam się dzieje..?
no i po co pani sprząta?..jutro zrobię to samo
i tak cię kocham brachu...
w końcu święty spokój...leżakownie i spanie
 Ps. Zdjęcia z aparatu tel. (trochę słaba jakość).

niedziela, 28 lipca 2013

Charlott-ka


Miła niedziela...taka cicha i spokojna, nawet psom nie chce się szczekać. Pięknie to wszystko zostało kiedyś ułożone. Po ciężkich
sześciu dniach wytężonej pracy, podarunek w postaci dnia siódmego.
Jako dziecko, zawsze z niecierpliwością czekałam na niedzielę.
Rano budził nas zapach zupy mlecznej, albo świeżo upieczonych, 
przez babcię,bułeczek maślanych i do tego kakao. Po śniadaniu
szykowanie się do kościoła. Najbardziej w przygotowaniach
rozbrajał nas dziadek. Stał nieruchomo, jak  manekin, a babcia
go ubierała. Dosłownie. Nie, nie był niepełnosprawny.Był jak
najbardziej sprawny. Taki mieli swój miłosny zwyczaj. Najpierw podawała mu koszulę, on ubierał, a potem ona zapinała guziki. I jeszcze krawat i marynarkę...i ostatnie pociągnięcie, po "manekinie",
szczotką do ubrań. Zimą zakładała osobiście na jego szyję szal,
podawała jesionkę lub kożuch...No i tak wyglancowany zabierał
całą ferajnę. Do kościoła był spory kawałek, piechotką. Wracaliśmy
prawie na pachnący obiadek.  W niedzielę, jak amen w pacierzu,
smakowity rosół i potrawka z kurczaka albo królika.
Dziadek nigdy nie pracował w niedzielę. Zawsze powtarzał:
"Pamiętaj, abyś dzień święty święcił".



Ps. Pomocnik szefa kuchni (ten powyżej) zdał egzamin...zjadł spory kawałek :)))

czwartek, 25 lipca 2013

Karny jeżyk...

Niebo spowite grubą czapą szaroburych ciężkich chmur, pilnie 
strzegących każdej kropli deszczu. Wczoraj wieczorem zrobiło się bardzo groźnie na horyzoncie, tym samym pojawiła się nadzieja,że może wreszcie. Ale niestety , przeszło bokiem. Na szczęście 
przestało targać. Jest cisza...błoga, spokój i odprężenie.

Młody Jackie pokazał dzisiaj swoje prawdziwe oblicze :). Z wielkim zapałem zabrał się za kopanie dziury w trawniku. Nie reagował na 
na słowa "nie wolno". Zaczęłam się powoli do niego zbliżać,żeby 
podać patyczek i odwrócić uwagę. W tym momencie przepuścił na mnie siarczysty atak i najzwyczajniej w świecie zostałam pogryziona, do krwi. Tym samym musiał odbyć karę. A ponieważ wiem,że największą karą dla psa jest zapięcie na łańcuch, siedział
więc zapięty ponad godzinę. Żal mi go było,ale trudno..
Teraz chodzi za mną jak piesek...coś dotarło, obserwuje, i na razie jest posłuszny. Dwóch rządzących Jacków w domu, to o dwóch za dużo, ale przynajmniej jednego trzeba ujarzmić :))).
Dzisiaj dostał  nowe legowisko, od pana, nową obrożę i obróżkę
przeciwpchelną. Początkowo nie pozwolił ich sobie założyć, ale jak
zobaczył,że Dorze zakładamy to podszedł i sam łepek nadstawił. To bardzo mądry piesek i charakterny.

Początki integracji...
No i jak nie kochać...

Wczoraj pierwszy zbiór śliwek(mamy tylko jedno drzewko) i pierwsze ciasto ze śliwkami...

Przepis bardzo prosty...lubię łatwe przepisy, bo średnia ze mnie kucharka, a jeszcze średniejsza piekarka :)
-2 niepełne szklanki mąki(najlepiej krupczatki)
-1/2 kostki masła lub margaryny
-2 jajka
-3/4 szklanki cukru
-1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
-i oczywiście śliwki
Produkty suche połączyć z masłem(np. posiekać nożem)
Białka ubić ze szczyptą soli, dodać cukier i dalej ubijać, potem żółtka.Połączyć wszystko razem, ułożyć śliwki, piec w temp.190st. przez 40 min.

Suszą się kolejne zioła...

Ps. Coś mi się zdaje,że Dżeki dostawał niezłe cięgi, skoro tak agresywnie zareagował na mały patyczek !

wtorek, 23 lipca 2013

Dżeki...

Dziwny ten lipiec...miotany co i rusz silnymi porywami wiatru,
często zachmurzony. Nawet jeśli zaświeci słońce, to ten wietrzny szaleniec i tak nie odpuszcza. Nie lubię wiatru. Niepokoi, rozprasza,
wprowadza chaos, targa bez pardonu wszystkim dookoła. Trawniki
zaczynają marnieć, brakuje deszczu, no i ten dokłada swoje, wysuszając wszystko...
Od dwóch dni mamy nowego członka rodziny. Prześliczny...
Żywe sreberko, mały rozrabiaka. W pierwszym dniu był bardzo zaniepokojony, w nowym otoczeniu, bardzo niepewny. Mnóstwo nowych bodźców, zapachów i dużo miejsca wokoło. Powoli zaczyna wszystko poznawać i się przyzwyczajać. My też musimy się do niego przyzwyczaić. Wiedzieć co lubi, a czego nie toleruje.
Wiemy już na pewno, że uwielbia długie spacery, jest niezmordowanym długodystansowcem,posiada nieograniczone pokłady energii. Przyszedł
do nas z bloku, z małego mieszkanka, gdzie całymi dniami siedział sam w niewielkim przedpokoju. Z nudów bardzo broił. Poza tym był
niewybiegany. Ale już dobrze. Z nami będzie mu dobrze. Dora
mocno niezadowolona i zazdrosna. Broni, póki co, zaciekle swojego terytorium. Z czasem myślę,że się przyzwyczai. Na razie delikatnie integrujemy. Spacery, wspólne zabawy. Wczoraj spały razem w jednym korytarzu, ale oddzielnie. No oczywiście pod czujnym okiem gospodarzy. Było dobrze.
Waga piórkowa...









 Waga ciężka...


piątek, 19 lipca 2013

Okazja...

-Próbowałem ustawić, ale chyba się zepsuł...

-Ustaw w telefonie, przy okazji kupimy nowy...

-No, wszystkiego najlepszego... urodzinkowego, kochana.
 Tu kwiatuszki ode mnie i dżemik malinowy,
 taki jak lubisz. Ooo jaki śliczny budzik, pasuje
 do wystroju sypialni...od kogo?

-Od męża...



czwartek, 18 lipca 2013

Same smuteczki...i letni ogród

 Goście mili opuścili nasz dom wczoraj, z samego rana. Pozostała pustka, i smutek, i żal, i dziwne poczucie straty.
Wczoraj też sąsiedzi uśpili swojego psa. Był stary i chory  (i zaniedbany). To było cudowne psisko! Mądre, spokojne,
zrównoważone. Zupełne przeciwieństwo swoich właścicieli.
Nieraz widziałam w jego oczach błaganie, jakby chciał powiedzieć:
"zabierz mnie stąd" .Ale co mogłam poradzić! Żal mi go i tęsknię
za nim :( .
Pogoda dzisiaj na szczęście piękna, słoneczna. Ostatnio wściekle wiało przez kilka dni, jakby chciało łeb urwać. Ogród lipcowy 
równie piękny. Nie mam niestety aparatu i nie pokażę. Coprawda
mogłabym telefonem M, tak jak do wczorajszego posta, ale pluję jadem od rana, więc nie tykam. Hortensja się przefarbowała.
Wcześniej była różowa, a w tym roku od białej, poprzez bladoniebieską aż po indygo. Ziemia musiała się jakoś zakwasić. Ale ogólnie jest śliczna, bardzo okazała. Powojnik, z fioletową bujną czupryną, wychodzi poza  pergolę. Róża pnąca biała odmiany Heritage,  tłusta w tym roku.Podwiązuję i podpieram co by się nie połamała. Tylko wiciokrzew, po wiosennym ostrym cięciu jakiś nieśmiały,zaledwie kilka powalających zapachem kwiatów. Kocimiętka rozbrykała się na całego i zabiera miejsce liliowcom i hostom. A hosty się wcale nie dają. Było już pierwsze cięcie lawendy,z czego powstały miniwiązki zapachowe do domu. Wczoraj też,zostały do końca zerwane owoce czarnej porzeczki i od razu powędrowały do dzioba. Za mało na przetwory. Ogólnie wypoczywam, podlewam, nawożę, koszę, odchwaszczam...no i regularnie "morduję" ślimaki.


 w archiwum...z początku czerwca...teraz wygląda bardzo okazale
Ps.Jakiś chaotyczny ten pościk...chyba z powodu nastroju

środa, 17 lipca 2013

Cisza ...

Stoję na rozstaju dróg,
na lotnym gruncie usuwającym się powoli
spod nóg. Już za moment, za chwilę
spadać będę w otchłań niepewności 
w nowy nieznany świat,  lub nieświat.
Poczucie bezpieczeństwa uleci
i zapadnie się, a ja razem z nim.
Ciągła walka wyczerpuje...
Zostają popioły.

Skazaniec siedzi albo leży,
albo je...tak , właściwie to cały czas je,
coś przeżuwa.
Zamknięty w szklanej kuli,
w świecie bez potrzeb.
No nie,tak całkiem to nie...
Ma trzy potrzeby: spania ,jedzenia 
i  wydalania...
Wielokrotnego jedzenia 
i wielokrotnego wydalania.

Mama Maminka





z dedykacją...
Kochani dzięki za wszystko, było wspaniale

niedziela, 14 lipca 2013

Pierwszy tydzień urlopu...

Pierwszy tydzień urlopu za mną...lenistwo, obżarstwo i pijaństwo!
A miało być prozdrowotnie... czyli niskokalorycznie, sportowo, higienicznie, z podjęciem próby rzucenia fajek. Wszystkie plany wzięły w łeb! Ano goście przyjechali...Staropolskim obyczajem
należy się... dobrze ugościć. No to się  gościmy! Brzuch pęka od nadmiaru jedzenia i picia, a także śmiechu. Na następny dzień pęka również głowa. Czas jednak miło wypełniony, pogawędkami, opowieściami i różnymi innymi...wspomnieniami, czy dowcipami. Wycieczki krajoznawcze i inne poznawcze. Dzisiaj było "oblężenie" Malborka, 
cały dzień, aż nogi w dupę wchodziły.Przewodnik, prawdziwy Krzyżak... nieźle nawiedzony. Pokazał każdy zakamarek, każdą od najmniejszej do największej komnatę! Im bardziej byliśmy zmęczeni i znużeni, tym bardziej "Krzyżak" się rozkręcał! Przeciągnął nas po
zamku ponad cztery godziny! Ło matko.Ale, uczciwie trzeba powiedzieć,że facet łebski, mający duży zasób informacji, oczytany,elokwentny, gaduła mający dar przekazywania wiedzy, pasjonat. Czasami  wczuwał się w rolę niczym sam mistrz Ulrich von Jungingen! Dwa nagie miecze, z czasów Wielkiej Bitwy przechowywane były, do czasu Powstania Listopadowego w majątku Czartoryskich w Puławach. Po upadku Powstania wywiezione w głąb carskiej Rosji, gdzie ślad po nich zaginął. Zamczysko robi wrażenie. Mnóstwo ciekawych rozwiązań. Pierwsze na tamte czasy lokum secretum, którego zazdrościli im światli Francuzi, długo załatwiający swoją fizjologię do nocnika.
Buchalteria prowadzona bardzo skrupulatnie i równie skrupulatnie kontrolowana. A za kradzież chociażby jednego dukata, co równoznaczne było z osłabianiem państwa krzyżackiego, groziło obcięcie ręki i powieszenie delikwenta na murach zamku. Kary były okrutne i dotyczyły wszystkich bez wyjątku, włącznie z miłościwie panującym mistrzem. Szkoda, że nie przetrwały do naszych czasów.
W całym zamku ogrzewanie podłogowe! Serio. A zrobił to podobno prosty chłopina, bez żadnego przygotowania naukowego w tej materii. Bez żadnych planów, ani rysunków. Tudzież innych "cudów" techniki, na miarę średniowiecznych czasów. I nawet nie wiadomo jak się nazywał, nigdzie tego nie zapisano. Zamek przez ponad 150 lat był rezydencją zakonu, jednocześnie stolicą Państwa Zakonnego. Na przestrzeni tych lat był wielokrotnie oblegany, ale nigdy niezdobyty. 80-kilogramowa kula po jednym z takich oblężeń tkwi do dzisiaj w murach zamku. Można by tak bez końca.
Warto się wybrać. Jak zobaczyłam dziedziniec, przypomniał mi się
od razu film "Pan samochodzik i Templariusze". :)

Ps. To tak w telegraficznym skrócie...

piątek, 12 lipca 2013

"Limerycznie..."


Natrętne bączysko
Kąsało byczysko
Byczysko kopnęło
Bączysko czmychnęło


Pewna dzielna gospodyni
Myła okna jak mistrzyni
Mucha wstrętna się zwiedziała
I natychmiast przyleciała
Gospodyni się zjeżyła
Bo ta wszystko jej upstrzyła
Wzięła packę dopieprzyła
Żywot muchy zakończyła


Wesoła Helenka
W pasie bardzo giętka
Trunki uwielbiała
Po nich brylowała
Rozpiła się nieboga
Niczym kuternoga
W rynsztoku skończyła
Życie przepieprzyła 


Leniwe chłopisko
Utraciło wszystko
Na kanapie  leżało
A potrzeb nie miało
Życie samo się toczyło
Aż mu się stoczyło
Teraz mazgaj płacze
Wyżej dupy skacze


Biedna baba zahukana
Pracowała wciąż od rana
Nikt nie pomógł i nie wspierał
Postał z boku i pogderał
Czasem trochę pobiedziła
Potem wszystko  utraciła
Rozżalona cała...
Powoli czerstwiała


Mama Maminka



poniedziałek, 8 lipca 2013

Dla Kubciocha...


:)

Pierwszy dzień urlopu...

Rano chciałam zrobić kilka zdjęć. Lubię te tańczące cienie o poranku , świeżość barw roślin, przedmiotów i trawy...
Niestety sprawa się rypła! Aparat wyzionął ducha(pisałam,że stary).
Naprawiać nie będę, a na nowy na razie mnie nie stać. Płakać też nie będę, są przecież w życiu gorsze nieszczęścia(jak np. sprzedaż domu).
-Co zrobić na obiad?
-Coś lekkiego...
-Może być leczo?
-Może być...
No to jadę po zakupy. Po drodze w "polu" zakupiłam, oprócz cukinii,wszystkie potrzebne produkty. Kolejny sklep w pościgu za cukinią, pierdonka.
Tam były, owszem, ale wielkości końskiego penisa i to jeszcze
we wzwodzie!!!(kraj pochodzenia-Włochy). Wyboru nie miałam, musiałam kupić. Jesteśmy śmietnikiem Unii. Wszystko co najgorsze wpieprzają do nas. Kilka lat temu , przez parę miesięcy miałam  szczęście organoleptycznie posmakować Italii. Może to niewiele, ale dla mnie, osoby zauroczonej tym krajem wystarczyło. Tam, przez myśl nikomu by nie przeszło,żeby "coś" takiego wystawić do sprzedaży!
Leczo zrobiłam, a teraz jestem wkurwiona ,bo nie mam fajek!

środa, 3 lipca 2013

Pocieszacz

Przychodzi baba do lekarza...
-Panie doktorze, jestem zmęczona i bardzo zestresowana...-
Na zmęczenie i stres proponuję wyjazd i dres

Po powrocie, po pewnym czasie...
-I jak się pani czuje?-
Dobrze..., nie ma stresu, i nie potrzeba już dresu...
Ale nie ma też okresu... ani adresu

Pocieszacz dla mnie, od pewnego sympatycznego starszego Pana.




wtorek, 2 lipca 2013

"W czasie deszczu dzieci się nudzą..."

Cały dzień pochmurny z przelotnym deszczem, a pod wieczór burza z wyładowaniami i ulewa. Teraz słońce i ciepło. I nie wieje.
W lodówce resztki wczorajszych truskawek...dwa jajka, w szafce trochę cukru i  mąki, słowem przeciąg. A ponieważ my kobiety
potrafimy zmontować coś z niczego...

Maruda zachwycony... bardzo lubi jeść, a smakuje mu wszystko 
oprócz gwoździ.



Wiem! obiecałam... ale kobieta zmienną jest :)