Translate

wtorek, 31 października 2017

Z tej samej beczki c.d.


Kiedy chłop nabrał przekonania co do słuszności stosowania diety, wykonaliśmy test na nietolerancję pokarmową. Okazało się, ku naszemu zdziwieniu, że wyniki nie są najgorsze! Oprócz  nietolerancji glutenu pszenicznego i jakichś tam frutti di mare - zdaje się skorupiaków, których w ogóle nie jadamy - wszytko pozostałe było OK!

Tak sobie wtedy pomyślałam: czyżby pszenica? ale przecież, z powodu modyfikacji genetycznej zbóż prawie każdy uczulony jest teraz na gluten? Idąc tym tokiem myślenia należałoby przypuszczać, że każdy alergiczny powinien być ciężko chory?
Bardzo mnie to zastanowiło i dało do myślenia...

Tak czy inaczej...

Pszenicę wyeliminowaliśmy natychmiast zastępując kaszą jaglaną, gryczaną, płatkami owsianymi eko. Zaczęło się pieczenie chleba gryczanego, który na początku był mało "atrakcyjny" - ciężki, gliniasty i niesmaczny. Z czasem zaczęłam zmieniać go nieco, dodając różne ziarna. Przygotowując stałam się bardziej uważna i cierpliwa, i doszłam do niezłych rezultatów.
Pomału jednak przejadł się. Zaczęłam szukać innych przepisów. Z pomocą przyszedł nieoceniony net, który pęka w szwach od różnych receptur. Dietę bezglutenową kontynuowaliśmy, a następnie wyeliminowaliśmy kazeinę i mięcho. W zasadzie mięcho ograniczyliśmy już dużo wcześniej - z powodu tych nerek. Następnie całkowicie wyeliminowaliśmy.

Zapytacie pewnie, co u licha jedliśmy? Jedzenia alternatywnego było w bród!
W ruch poszedł groch i wszystkie jego odmiany, fasola i wszystkie jej odmiany, soczewica czarna , czerwona i zielona - w postaci past, pasztetów, dań na gorąco i na zimno! No i oczywiście warzywa, a także w/w kasze. Najbardziej smakował nam pasztet z selera z dodatkiem kaszy jaglanej - pycha!
Oleje: lniany do surówek i pasty budwigowej oraz olej kokosowy!

 I tu głęboki ukłon i serdeczne podziękowania Małgosi, Cudownej Kobiecie i Wspaniałemu Człowiekowi, która w bardzo złym okresie dla siebie ( gorszym wówczas od mojego), potrafiła podzielić się z nami "ostatnią pajdką chleba" i przysłała cały karton różności bio-eko, z przewagą oleju kokosowego! Małgoś, dzięki jeszcze raz. Jesteś nieoceniona♥♥♥

Instynktownie, do każdej prawie potrawy dodawałam kurkumę, a tam gdzie można było mielone goździki, kupiłam też olejek z Oregano, który zażywaliśmy 2x dz.

Zrobiłam  pewien eksperyment: mianowicie przed zastosowaniem "diety" została pobrana krew na badania - w wynikach aż roiło się od strzałek!
Po upływie dwóch miesięcy (z bezwzględną dietą)  ponownie zbadaliśmy krew.
I...!!!! Victoria! Po raz pierwszy od kilku lat w wynikach nie było ani jednej strzałki!!!

Nie popadłam jednak w przesadny zachwyt, bo po 1. znam Marudę i wiedziałam, że z tą dietą na dłuższą metę nie będzie mu po drodze, a po 2. zastanawiałam się co tu bardziej pomogło? Dieta, czy może przyprawy stosowane w dość dużych ilościach i olejek? A może wszystko razem...

c.d.n.

P.es W pogodzie spokój...i niech tak pozostanie :)

Mój poranek - zdj. 6.30





poniedziałek, 30 października 2017

Z tej samej beczki


Jak się ma chorego w domu, to  w zasadzie temat na okrągło jest ten sam...

Od początku choroby, czyli od jakiś pięciu lat cały czas poszukuję "cudownego antidotum" na  podstępne choróbsko Marudy! 
Medycyna alopatyczna pisze, że jest to choroba przewlekła, nieuleczalna i bardzo podstępna.  Mogę się zgodzić jedynie z tym, że podstępna, bo już niejednokrotnie atakowała nagle i niespodziewanie. Ale czy nieuleczalna? Z tym jakoś nie mogę się pogodzić! Dlaczego. Ano dlatego, że nie szuka się jej przyczyny, a leczy jedynie objawy.Właściwie obecnie to tylko sterydy w ustalonej dawce i antybiotyk przy zapaleniu górnych dróg oddechowych.

Dwa lata temu doszło do krytycznego zaostrzenia choroby - kilkukrotna hospitalizacja, karetki pogotowia, SOR-y we wszystkich najbliższych placówkach. Wówczas z palety leków dla tego schorzenia podano wszystko, wręcz wyczerpano sposoby leczenia. Doktor prowadząca powiedziała Marudzie - cytuję: "-jeśli wierzy pan w Boga to proszę się modlić, bo ja ze swej strony zrobiłam już wszystko, zastosowałam to czego mnie nauczono i nie wiem co dalej". Kiedyś słyszało się takie teksty od pacjentów, ale nie wiadomo było, czy to prawda czy raczej wymysł schorowanego człowieka. Ale nie! Okazuje się, że jeszcze teraz w dobie ogromnych postępów, uczeni w medycynie posiłkują się takimi tekstami.
Dobrze, że ten mój chłop z upływem lat nabrał dystansu do tego co dzieje się z nim i wokół niego i nie zszedł na zawał. Skomentował to jedynie krótkim zdaniem - co ma być to będzie! I słusznie! Ja też jestem tego zdania. Ale...??!! Nie wszystko można pozostawić losowi, albo na pastwę losu.

Wcześniej próbowałam namówić go na radykalne oczyszczenie organizmu, i nawet udało się dwu czy trzykrotnie wyjechać na wczasy z dietą warzywno-owocową, ale nie był przekonany co do skuteczności tej diety. Szło mu opornie. Był niezadowolony, ciężko to znosił. Nie korzystał też z wykładów, które wiele by mu wyjaśniły i poprzestawiały w głowie. Czasami nawet ironizował! A po powrocie do domu rzucał się na żarcie ze zdwojoną siłą! Bo jak mówi jedna z moich ulubionych blogerek - ze wszystkim trzeba rezonować! A on z tym nie rezonował! Kochał, i kocha jeść i nie lubi się umartwiać.

Zdarzył się jednak taki moment w tej chorobie, kiedy Maruda uwierzył, że dieta czyni cuda.

Konsekwencją alergicznego ziarniniakowatego zapalenia naczyń (Churg-Strauss) jest uszkodzenie narządów wewnętrznych, głównie serca, nerek i wątroby. I wszystkie te narządy uległy uszkodzeniu, w stopniu znacznym. Jako pierwsza zregenerowała się wątroba. Serce, baaardzo bardzo powoli, ale szło do przodu. Najdłużej walczyliśmy z nerkami. Nie pomagały leki moczopędne, ograniczenie białka do 10 dkg/dobę. Wysoki poziom kreatyniny, a co za tym idzie niski GFR zapowiadał zbliżające się dializy. 
Chłop zupełnie nieświadomy tego co go czeka, dalej szedł w zaparte i o żadnej diecie nie chciał słyszeć! Dopiero po łopatologicznym wyłuszczeniu materii, pokazaniu zdjęć pacjentów dializowanych, zaczęło coś docierać do rycerza z zakutym łbem!

 Dokładnie przez okres dwóch tygodni stosowaliśmy dietę ziemniaczaną, którą stosuje się - z powodzeniem - w zaawansowanej niewydolności nerek. Posiłkowaliśmy się też sokiem albo herbatą z młodej pokrzywy.
( O pokrzywie w bardzo przekonujący sposób mówi też pewna vlogerka - lin wrzucę poniżej!)

Dieta wbrew pozorom nie była uciążliwa ani niezjadliwa - przeciwnie!

No i co???!!!! No i stał się CUD! Kreatynina z poziomu grubo powyżej 3 (teraz dokładnie nie pamiętam) spadła do poziomu 1,1. I dopiero wtedy zaczęły działać leki moczopędne i ograniczenie białka w diecie. Poziom kreatyniny ustabilizował się. Nerki zostały uratowane.

Całe to zdarzenie uświadomiło Marudzie, że jednak nie tabletka chemiczna, a być może oczyszczenie organizmu, a co za tym idzie przywrócenie prawidłowej hemostazy przywróci mu zdrowie...?!

Obiecany link...




c.d.n.



sobota, 28 października 2017

Mój Black Velvet

Popełniłam wczoraj ciasto, a właściwie tort,  z tego przepisu . Robiłam go pierwszy raz , z obawą czy aby na pewno się uda? Bo kiedy do ciasta zaczęłam wlewać porcjami gorąca kawę, ciasto stało się bardzo rzadkie i nie wiedziałam czy wyrośnie?
Na szczęście wyrosło, ale też opadło nieco. Myślę jednak, że to bardziej wina piekarnika niż samego ciasta - od jakiegoś czasu nie dopieka środka.
Po przekrojeniu na pół okazało się, że wszystko jest OK :)

Wieczorem zaś, kiedy dobrze ostygło przełożyłam masą. Do masy, z braku serka Philadelphia wykorzystałam Prezydenta. Zabrakło też kropki nad "i"- niestety! Nigdzie, w najbliższej okolicy nie można było kupić jeżyn... :/

Nie wygląda tak pięknie i estetycznie jak u profesjonalistek, ale ja i tak jestem zadowolona.

Od czwartku walczę z grypą. Myślę, że jest to efekt poniedziałkowego przemarznięcia....


P.es.

A za oknem od kilku....dni? tygodni? - sama już nie wiem - jest tak!

Nie ma kiedy ogarnąć jesiennego bałaganu...





czwartek, 26 października 2017

środa, 25 października 2017

Wyciszenie

"Nic tak nie ukołysze jak cisza".
(źródło net.)

Podobno sami kreujemy własną rzeczywistość. Nasze myśli i słowa budują nasz los.
Podobno, wystarczy stworzyć w naszych umysłach pokój, harmonię i równowagę, a znajdziemy je również w życiu.
Podobno?!

 Jednak życie, które toczy się obok pisze własny scenariusz - i choćbyś człowiecze był oazą spokoju, nastawiony pozytywnie w każdej jego sekundzie, rozsiewał wokół cudowna aurę - to i tak cię dopadnie, i nie obdarzysz wszystkich miłością, nie przytulisz wzrokiem! Nie da się, po prostu się nie da! No chyba, że jesteś wariatem, który sfiksował na pozytywną nutę. No chyba, że pracujesz nad własną duchowością i wszedłeś na piąty lewel! Brawo!
 I znowu...ale , żeby pracować nad duchowością to trzeba mieć czas, a nie za.....lać jak niewolnik.

Wczorajszy post nie był fajny! Przeczytałam go jeszcze raz. Dużo w nim negatywnych emocji i niemiłych słów, ale sami wiecie -  czasem nie można inaczej! Życie w realu to nie to samo (cukierkowe) co w wirtualu. Ulało się, i tyle. Musiało.

A teraz wyciszenie - ukojenie skołatanej duszy pięknymi obrazami i muzyką.



wtorek, 24 października 2017

Buraczany cham

Pogoda skiepściła się na całej linii. Od kilku dni leje i jest zimno. Zaczęła się prawdziwa jesień z całą jej szpetotą. Najgorszy jednak jest barak słońca, który jak zwykle bardzo źle wpływa na moją psychikę. Smuteczki i beznadzieja to standard o tej porze roku! I tu cieszę się, że czas płynie.

Na domiar złego...

Wczoraj, w  drodze powrotnej z pracy  do domu dopadł mnie deszcz, a właściwie tak lunęło, że zanim dotarłam do przystanku autobusowego, to przemokłam do suchej nitki!
Przystanek dla tego autobusu był końcowym, ale i początkowym. Kiedy więc podjechał i wszyscy wysiedli, ja - zziębnięta i przemoczona - wsiadłam. Zostałam jednak w sposób chamski i bezpardonowy wyrzucona z autobusu, i nie pomogły prośby ani tłumaczenia.
Cham buraczany, oderwany od pługa wykrzyczał mi w twarz, że teraz to on ma 20 min. przerwy, które należą się mu" jak psu kiełbasa", i nikt nie będzie mu przeszkadzał! 
Osłupiałam! Wyszłam, a on zamknął za mną drzwi. Marzłam te 20 min. zastanawiając się cały czas nad tym, w czym  miałbym mu przeszkadzać?!
Nikczemność ludzka nie zna granic!





niedziela, 22 października 2017

Niedzielne granie

Niedoczas rządzi teraz moim życiem, wybaczcie zatem, że nie odpowiadam na komentarze i mam opóźnienie w pisaniu nowych postów - z niedzielnym graniem też ledwo zdążyłam..., ale lepiej późno niż wcale ;)) Wszystko nadrobię niebawem... ♥

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego niedzielnego wieczoru...




Serdeczności dla Was i cudownego przyszłego tygodnia :))

czwartek, 19 października 2017

Dobiegłam...

Dzisiaj jest ostatni dzień detoksu. Wytrwałam , dobiegłam do mety, udało się!
Łatwo nie było, bo jak pisałam  ani czas nieodpowiedni, ani miejsce. Powtórzę raz jeszcze - pościć należy w odosobnieniu. Dwie kwestie wystawiały codziennie moją silną wolę na niezłą próbę, a mianowicie: gotowanie dla rodziny i stres związany z pracą.

Czy w czasie postu byłam głodna? Nie! Ale łaziły za mną różne smaczki,  chętki i zachcianki - bliżej niesprecyzowane. Miałam ochotę niby na coś, ale nie wiedziałam dokładnie na co. 
Sama dieta fizycznie nie była dla mnie uciążliwa, przez wszystkie dni- z pominięciem pierwszego- czułam się bardzo dobrze. Myślę, że w tym pierwszym dniu cierpiałam bardziej z powodu braku kawy niż samej diety. Pomogła, jak pisałam wlewka. Jedynie towarzyszący diecie wielomocz bardzo przeszkadzał i utrudniał życie, zwłaszcza gdy w pobliżu nie było WC :))).

Starałam się przygotowywać potrawy jak najbardziej proste, głównie surówki oraz jedno danie na ciepło. Królowały: ogórki świeże i kiszone, kapusta pekińska i kiszona, pomidory, sałata, czerwona cebula, jarmuż, cukinia i prawie wszystkie korzeniowe. Z owoców jabłka, kiwi, melony, pomarańcze i ...to chyba tyle. Rano, obowiązkowo sok świeżo wyciskany i woda z dodatkiem cytryny.
W ciągu dnia  starałam się wypijać około 2 l wody mineralnej plus herbaty ziołowe.
Nie traciłam też cennego czasu na codzienne ciężkie i meczące zakupy, ponieważ potrzebne produkty zgromadziłam wcześniej.

Jak się czuję? Czuję się wspaniale! Organizm dostał ogromną porcje witamin, minerałów, enzymów i mikroelementów, dzięki temu przybyło mi sił witalnych. Powróciła chęć działania. Poprawił się stan skóry, i mam wrażenie jakby zmarszczki nieco się spłyciły ;)))  Że...o zgubieniu kilku kilogramów nawet nie wspomnę! Hurrra! 

 Dietę przeszłam łagodnie tylko dlatego, że jest to mój kolejny raz.
Nowicjuszom może być bardzo ciężko - objawy dyskomfortu mogą dawać się we znaki prze kilka dni. 

Co dalej? Mam zamiar zmodyfikować dietę, dodając tłuszcz i białko w niewielkich ilościach i kontynuować. Ten tłuszcz i białko są po to, żeby mi mózg nie wyparował ;)))

A teraz obiecane before & after

 A to dzisiejszy obiadek - jarmuż z czosnkiem


Pozdrawiam serdecznie i dziękuję moim Fankom za wsparcie - bardzo się przydało :)



wtorek, 17 października 2017

Bliskie spotkania

W niedzielę przed południem wyjrzało wreszcie słońce, osuszyło nieco grunt i pozwoliło prawie suchą nogą połazić po bezdrożach. Żałowałam , że nie wzięłam telefonu, bo oświetlenie okolicy było bardzo dobre i można było zrobić fajne zdjęcia.

Wczoraj znowu spacer (chce mi się wychodzić, bardzo chce), tym razem z  z telefonem w ręce, ale nie z powodu zdjęć  a gorącej linii z Córką! Szalejący huragan Ophelia, który dotarł do wybrzeży Irlandii był już nieco słabszy, ale i tak rekordowo niebezpieczny dla Wysp.
Przepowiadano nawet, że w wyniku ogromnych sztormowych fal linia brzegowa Irlandii może ulec zmianie. Ogłoszono tzw. "czerwony alert" - najwyższy! Zamknięto szkoły i przedszkola, sklepy, poczty, odwołano wszystkie loty.
Dzisiaj tak na prawdę okaże się jakie spustoszenia poczynił(a).
Tak to w skrócie wyglądało. Moi byli bezpieczni.

Wczoraj coś tam jednak zrobiłam, a inspiracją była pewna ruda - wysmukła i piękna, a do tego dzika!
 i rudy, ale udomowiony...
   
i jego kumpel, jeszcze uwięziony, ale pańcia juz przyjechała i zaraz uwoli
widzicie ten "chiński mur"poniżej? to dopiero grosza pochłonęło...
 i kumpela, ale mniej przyjazna, tak jak jej właściciel...


P.es. Dietę kontynuuję i jestem zadowolona! O efektach napiszę po zakończeniu, czyli już wkrótce :))




poniedziałek, 16 października 2017

Nietolerancja pokarmowa

Kilkanaście lat temu, niesiona owczym pędem uwielbienia wszystkiego co za darmo, pozwoliłam zaszczepić się p/grypie. Szczepionka  fundowana była przez szefostwo dla wszystkich pracowników. Moja wiedza w tamtym czasie na temat szkodliwości szczepień była żadna, uważałam więc, że wielkie dobro mi się czyni.

W krótkim czasie po szczepieniu zachorowałam na grypę. Przebieg choroby był bardzo ciężki,  prawie umarłam ;). Nigdy przedtem nie byłam tak poważnie chora! - objawy chorobowe podniesione do potęgi entej. Zastanawiałam się, dlaczego mój organizm zareagował w tak gwałtowny sposób. Odpowiedź przyszła dopiero po kilku latach, kiedy wykonałam test na nietolerancje pokarmową. Okazało się, że jestem uczulona na białko jaja kurzego, a  ta szczepionka zawiera takie białko.

Na tej stronie np. jest dokładny opis tematu - dość długi, ale myślę, że warto się z nim zapoznać. 
Z  powodu nietolerancji niektórych warzyw czy owoców dieta  nie zawsze eliminuje wszystkie przypadłości.


zdjęcie net.



P.es. I do nas dotarło ciepło - jest sucho i słonecznie - zapowiada się piękny tydzień czego i Wam życzę :)

niedziela, 15 października 2017

Niedzielme granie

Uwielbiam...♥♥♥


                                       



P.es. Nie udało mi się wytrwać wczoraj jedynie o "chlebie i wodzie" -  zjadłam jabłko, pomidora i kawałek czerwonej papryki...

W pogodzie bezet.. :/

Pięknej niedzieli dla Was :*


sobota, 14 października 2017

Piątek!

Piątek był arcytrudnym zwieńczeniem tygodnia.  Pogmatwany i wyczerpujący - najeżony trudnościami. I dzięki Bogu, że mam go już za sobą. Miał on jednak bardzo niekorzystny wpływ na moją dietę! W ramach odprężenia  sięgnęłam po lampkę czerwonego, wytrawnego wina. I powiem szczerze , że... tego mi było potrzeba! Wiem, wiem! Sama sobie mówię "buuuu", ale uwierzcie mi - nie dało się inaczej, no po prostu się nie da-ło! Teraz rozumiecie, dlaczego pościć należy w odosobnieniu. Pokonała mnie robota, której - im bliżej mety, tym bardziej  nie cierpię. 

Dzisiaj muszę przywrócić sobie dobre imię. Mam zamiar pościć cały dzień, będąc jedynie o przysłowiowym "chlebie i wodzie", co oznacza: z rana woda z cytryną (jak zwykle), porcja świeżo wyciśniętego soku, a następnie woda i zielona herbata. I tyle!

W czasie diety wypracowałam sobie pewien harmonogram dnia , który działa bardzo dobrze.
Rano woda z cytryną, w ilości 0,5 l, sok marchwiowy z dodatkiem przeważnie jabłek i pomarańczy (zawsze świeży), w ilości 0,5 l. To jest jakby moje śniadanie. Herbata oraz woda do pory obiadowej, czyli do powrotu do domu. Na obiad koniecznie coś ciepłego! Jest to zazwyczaj leczo lub zupa jarzynowa. Na podwieczorek owocek, w ilości sztuk 1 ewentualnie surówka. W przygotowaniu dań królują proste i szybkie przepisy.
 Kolejna porcja marchwi...


P.es. Zimno, deszczowo i ponuro... :/

piątek, 13 października 2017

Autorytety











P.es. I znowu powiało! Zaszalało, postraszyło, żółtym liściem sypnęło.
Zdarło  wierzchnie odzienie z brzóz, ogołociło (nieco)  klony i wierzby...niepokój pozostawiło. Deszczu nie żałowało...

czwartek, 12 października 2017

Nie, to nie dla mnie

Na diecie oczyszczającej  doktor Ewy Dąbrowskiej byłam już wiele razy.
Zaczęło się od pewnej  przypadłości, która wystąpiła u mnie w wieku niespełna 37 lat,
a która dotyczy kobiet dojrzałych. Było to bardzo dziwne "zjawisko", z którym zupełnie nie potrafiłam sobie poradzić, słabo radziła sobie też medycyna konwencjonalna. Bo oprócz hormonów, po których zapadłam na ciężką depresję, niczego innego mi nie zaproponowano.

Przypadek sprawił (chociaż wiem, że nic nie dzieje się przypadkiem), że w chwili kiedy byłam  zupełnie wyczerpana, trafiłam na książkę Dr Dąbrowskiej "Ciało i ducha ratować żywieniem". Książkę pochłonęłam jednym tchem, czytając w tą i z powrotem, i jeszcze raz, i kolejny. Byłam zachwycona wszystkim - książka mimo niewielu rozdziałów niosła ze sobą klarowny przekaz. Bez zawiłości przedstawiała ważne aspekty zdrowia i zdrowej diety.

W lipcu 2000 roku rozpoczęłam swój pierwszy post! Trwał 4 tyg. Dwa pierwsze spędziłam w "odosobnieniu", w pierwszym w Polsce ośrodku na Kaszubach. Ten ośrodek wypoczynkowy, we współpracy z dr Dąbrowską był pionierem w komponowaniu tej diety. Kolejne dwa tygodnie dietę kontynuowałam w domu. Efekt oczyszczenia przerósł moje oczekiwania!
Organizm powrócił do równowagi - ustąpiły wszelkie dolegliwości, straciłam 10 kg wagi i stałam się nowym człowiekiem...!

No ale, żeby nie było tak ciągle o tej diecie, to pokażę co "upichciłam dzisiaj domownikom :)
Przepis stąd :) A tak na marginesie dodam, że zawsze kiedy poszczę włącza mi się ekstra gotowanie!
I nie wiem czy jest to sprawdzian na moją wytrzymałość, czy zwyczajnie sił przybywa i chce się w dwójnasób działać :)))



Ze względów zdrowotnych bez lukru...

Spokojnego i pogodnego czwartku dla Was :))

P.es. Zapewniam, że nadal się trzymam :)




środa, 11 października 2017

Trzymam się

W naszym klimacie post warzywno-owocowy powinno przeprowadzać się w okresie letnim, ze względu na wychładzające działanie warzyw i owoców . Dodatkowo, duży niedobór kaloryczny powoduje znaczne wyziębienie organizmu. Ponieważ lato w tym roku było dla mnie bardzo intensywne, zdecydowałam przejść post właśnie teraz.

Aby nie doprowadzić do wyziębienia organizmu, piję dużo gorących herbat - głównie zieloną, ale też ziołowe, gorącą wodę z cytryną, świeży sok  zawsze ciepły. Oprócz tego stosuję gorące kąpiele. Chciałam połączyć kurację z łagodnymi ćwiczeniami fizycznymi, albo spacerami, ale na razie ani pogoda , ani moje nastawienie nie pozwalają na to. 

Wczorajsze menu:



Pozdrawiam Wszystkich, życzę pięknego dnia i słonecznej pogody :)

wtorek, 10 października 2017

Broń depopulacyjna


                                                           

Pierwszy dzień za mną

Najtrudniejszym okresem postu jest kilka pierwszych dni. Odczuwa się osłabienie, ból głowy i głód. Ból głowy dopadł mnie wczoraj po południu. Był tak silny, że musiałam wykonać płukanie jelita. Po zabiegu ból ustąpił niemal natychmiast. Irygację wykonałam z wody i 2 łyżek soli morskiej. Musze powiedzieć, że nie był to zabieg przyjemny, ale skuteczny.

Taki stan dyskomfortu trawa zazwyczaj 2-3 dni, ponieważ do krwi uwalniają się rozpuszczalne w tłuszczach toksyny. Potem powinno być już lepiej.
Głodu ani osłabienia na razie nie odczuwam.

Od czego zaczęłam? Rano wypiłam 0,5 l ciepłej wody z dodatkiem soku z połowy cytryny



W pracy piłam wodę na przemian z zieloną herbatą (liściastą). Po powrocie do domu raczyłam się świeżo wyciśniętym sokiem -  0,5 litrowa porcja na obiad i taka sama na kolację. W międzyczasie cały czas woda. Tej wody wypiłam ponad 2 l w ciągu dnia.

Mimo szczerych chęci, nie udało mi się wytrwać cały dzień tylko na wodzie i soku. Było mi potwornie zimno! Około osiemnastej zjadłam miseczkę gorącego jarskiego leczo i poczułam się BO-SKO!!!

P.es.  Tutaj można przeczytać dokładnie o poście Daniela.

poniedziałek, 9 października 2017

Bez filtra

Życie nie rozpieszcza mnie ostatnio, ale nie narzekam, bo życie nigdy nie było stabilne i nie będzie! I dopiero jak się to pojmie i zaakceptuje, wszystko jest do zniesienia. Życie płynie, a każdy dzień niesie ze sobą coś nowego, każdy dzień jest inny!
Tyle tytułem filozoficznego wstępu ;))). A teraz do rzeczy.

Życie mnie nie rozpieszcza, ale ja sama siebie jak najbardziej!
Nie z tej strony jednak, z której bym chciała.  :(

Pocieszam się żarciem, w dużych ilościach, niekoniecznie wykwintnym, niekoniecznie  zdrowym. Przysłowie mówi: "szewc bez butów chodzi", co w moim przypadku oznacza - dbam o wszystkich tylko nie o siebie.  Zaniedbałam się - waga idzie w górę, organizm jest przemęczony. Najbardziej doskwiera mi brak sił i chęci do działania.
Trochę mnie to niepokoi, bo jeśli i ja zaniemogę to co wtedy się stanie?

Rozpoczynam od dzisiaj dziesięciodniowy post Daniela, z nadzieją na uzdrowienie ciała i ducha, i zrzucenie kilku kilogramów. Przygotowałam się mentalnie, posiłkując książeczką Ewy Dąbrowskiej "Ciało i ducha żywieniem ratować". Książeczka jest tylko przypomnieniem, ponieważ znam temat od dawna. Teorię mam opanowaną, gorzej z praktyką. 

Tak czy siak trzymajcie kciuki, proszę.  Jeśli dam radę to będzie to wyczyn nie lada, bo pościć powinno się w odosobnieniu, a poza tym słomiany zapał mam wpisany w moje DNA ;)))

 Organizm idzie od dzisiaj na zasłużony odpoczynek! A jak będzie, czas pokaże...




Before & After będzie po zakończeniu postu ;)

piątek, 6 października 2017

Dobrze, że to już piątek

Zapowiadany na wczoraj orkan Xawery  nie dotarł do nas na szczęście. Przygotowaliśmy się jednak sprzątając i porządkując posesję, tak by niepotrzebne rzeczy nie fruwały w powietrzu i nie stwarzały zagrożenia. Niejednokrotnie nawiedzały nas już huragany i wiemy co w swym szaleńczym pędzie potrafią poczynić!

Dzień wczorajszy i tak do najprzyjemniejszych nie należał, bo lało nieprzerwanie cały dzień, no i też trochę wiało. Nie było mi łatwo, bo pracę mam w terenie. Wróciłam do chaty zziębnięta i przemoczona...

Dzisiaj powitał nas rześki poranek - ze słońcem. 

Rano w drodze do pracy widziałam pierwsze eskadry dzikich kaczek i młodzików żurawi migrujących  na południe. To było wspaniałe widowisko i... słuchowisko, bo nawoływały się w locie by utworzyć równy szyk. Kiedy jesienią zaczyna się się ich masowe przesiedlanie,  wywołuje to u mnie wzruszenie i uczucie porzucenia. Wkrada się smutek. 

W południe słońce było łaskawe, co miało wpływ głównie na poprawę humoru i spacer suchą nogą po miejscowości.

Jutro ma zamiar robić nic, a to i tak bardzo wiele :))

P.es. wieczorny widok z okna...