Translate

sobota, 25 lipca 2015

czy warto...4

No i poszły konie po betonie. Rozpoczęło się załatwianie formalności związanych z budową.
Bieganie po urzędach (gmina i powiat) od pokoju do pokoju, zbieranie pozwoleń, warunków zabudowy, wyrysów, kosztorysów, pieczątek i podpisów.
Wszystko to trwało 3 - 4 miesiące - dokładnie nie pamiętam. Zdążyliśmy jednak przed końcem roku.

W tym samym czasie podaliśmy mieszkanie do sprzedaży.

Wiosna następnego roku była bardzo łaskawa - ciepła, prawie bezdeszczowa i spokojna.
W połowie lutego wjechał ciężki sprzęt i rozpoczął wykopy pod ławę. Sprawa, z powodu dużej różnicy terenu, okazała się bardzo trudna. I kosztowna! Nie będę wchodzić w szczegóły, bo się na tym nie znam. Wiem jedynie, że np. należało położyć więcej niż zwykle, warstw bloczków na ściany fundamentowe, aby złapać odpowiedni poziom. Nieprzewidziane wydatki zaczęły się mnożyć. Pieniądze topniały jak śnieg na wiosnę.

Dom miał być naszym pierwszym i ostatnim. Mieliśmy dość wędrówek, przeprowadzek, remontów, urządzania się od nowa. Tym bardziej, że podczas każdej z przeprowadzek były zawsze jakieś straty.
Skoro dom miał być naszym lokum docelowym, postanowiliśmy wybudować go z lepszych materiałów, energooszczędnych. Jedynym takim, na owe czasy był Ytong. Nieco droższy jako materiał i droższy za usługę, ponieważ jedynie firma przeszkolona w temacie mogła z niego budować. Pieniądze ubywały a kupca na mieszkanie nie było!
Powoli zaczął dopadać nas stres. 
Wokół Ytonga krążyło wiele mitów - a to, że bardzo kruchy, a to, że łatwo chłonie wilgoć, a to, że
musi "oddychać" i nie wolno docieplać! No i to, że natychmiast trzeba pokryć go tynkiem strukturalnym od zewnątrz, żeby zabezpieczyć przed warunkami atmosferycznymi. 
Stres narastał! Pracownicy firmy też dawali nieźle popalić! Szefa jak to szefa przeważnie nie było. Całości pilnował mąż, ale z powodu pracy zawodowej tylko kilka godz. dziennie. Jak tylko mąż znikał z horyzontu, panowie natychmiast udawali się do pobliskiego sklepu po piwo i podziwiali widoki. Opieszałość, brak poszanowania  materiału i ogólny bajzel wytrącały z równowagi.

W czerwcu, z powodu braku funduszy musieliśmy przerwać budowę. Stan domu - wszystkie przyłącza, chudziak i mury zewnętrzne....


Ps. Kochani, cierpię na chroniczny niedoczas!
 Posty będą nieregularnie a "opowieść" przydługa, proszę więc uzbroić się w cierpliwość.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i pięknej soboty życzę :))


Ps.2 Postanowiłam ponumerować posty zamiast pisać c.d. -  tak będzie łatwiej ;)

10 komentarzy:

  1. czekam na ciąg dalszy :)
    pięknej soboty również dla Ciebie :******

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło mi.... i mam nadzieję, że nie przynudzam

      Buziaki Emko ,:***

      Usuń
  2. Może i przydługa, ale jakże wciągająca ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. byłam juz TU
    czasem nie jestem zalogowana, nie mogę być....
    ale kciuki trzymam wytrwale, wiem, że jest dobrze. Tyle miłości, ciepłych wspomnień, dobrych myśli już przekazałaś...
    a suma doświadczeń?
    czekam na opis!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze podziwiałam budujących domy :) za odwagę i wytrzymałość .... materiału - odporność na stres.

    :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. z ta odpornością to bywa(ło) różnie ;))

    OdpowiedzUsuń