Pożegnanie na lotnisku Rębiechowo było bardzo dramatyczne - ryczeliśmy wszyscy jak bobry.
Miotały nami różne uczucia: od przerażenia i troski - bo daleka podróż i samolotem...lęku i niepewności - czy poradzi sobie i czy nas aby nie porzuci, i czy my bez Niego damy sobie radę?!..
aż po nadzieję na lepsze jutro - spłatę długów, głębszy życiowy oddech....
Powrócę jeszcze do nieprzewidzianych wydatków, które w znacznym stopniu osłabiły nasz budżet i wpędziły w długi. W latach dziewięćdziesiątych dokonaliśmy zakupu dwóch działek - ogrodniczej
i budowlanej. Ceny były okazyjne. Budowlana - 550 m kwadratowych w cenie 3 tys. zł, z zapierającym dech w piersiach widokiem na Zatokę. Ogrodnicza - 300 m kwadratowych za 600 zł, zaniedbana, ale bardzo urocza.
Po zakupie działek, szczególnie budowlanej zaczęła kiełkować w głowie myśl o budowie
"małego, białego domku". Szybko jednak, z wiadomych powodów, zdusiliśmy ją w zarodku.
Rozłąka trwała około roku. Dzieci tęskniły. W czasie tego roku, w każdą sobotę o umówionej
godzinie (różnica czasu) wisieliśmy wszyscy przy słuchawce telefonu, wyrywając ją sobie co i rusz - płacząc, śmiejąc się to znów żartując i...nie mogąc się nagadać!
W miedzyczasie udało się spłacić wszystkie zobowiązania, wyremontować z zewnątrz domek na działce i powoli odkładać na lokatę.
Wreszcie, pewnego pięknego, majowego dnia roku 2003 nastąpił wielki come back!
Doczekaliśmy się. Szczęście i radość sięgały zenitu, trudno to nawet opisać słowami...
Kiedy pył radości opadł i realnie spojrzeliśmy na sytuację, ta nie była za różowa. Stanęliśmy
przed faktem braku pracy i powolnego wyciągania pieniędzy z lokaty. Fakt ten na szczęście nie trwał
długo i już po trzech miesiącach mąż zatrudnił się ponownie w swoim dawnym zakładzie pracy - na okres próbny?!
W miarę jedzenia apetyt rośnie. Zaczęliśmy powoli, ale systematycznie podbierać, z tej i tak już uszczuplonej trzymiesięcznym brakiem pracy, lokaty. Należało dość szybko podjąć decyzję i mądrze
"zainwestować", żeby zwyczajnie nie przejeść tych ciężko zarobionych pieniędzy!
Ale o tym już w następnym poście....
Fakt, takie rozstania są bolesne. Dla wszystkich. Dobrze jednak, że "tylko" na rok. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńMam spore zaleglosci i permanentny brak czasu,jednak przysiadlam na chwile i czytam.
OdpowiedzUsuńMarzenia warto spelniac ,wydaje mi sie ze nadaje to zyciu sens.
W sobote musze upiec to cudo z budyniowa pianka:),chocbym miala pasc twarza na pysk;)))
teraz jest troszkę łatwiej bo jest skype i komórki. Kiedy sobie pomyślę, że mój mąż zniknąłby na tak długo aż mnie ciarki przechodzą... ciężki czas przeszliście...
OdpowiedzUsuńOpowieść z dreszczykiem... nie powiem :) A cena działek powalająca, nawet biorąc pod uwagę inflację. Za 600 stówek to i pod namiot warto kupić :)
OdpowiedzUsuńZ moim mężem jestem nierozłączna :- O Przez te 36 lat rozstaliśmy na najdłuższy trzy tygodniowy okres tylko raz , kiedy nie dostał urlopu, a ja pojechałam z Jedynakiem na wczasy. Ale pewnie, jakby był straszny mus, to byłby mus ;-/
emigracja zarobkowa to znak naszych czasów,
OdpowiedzUsuńzawsze mam cichy żal do naszego państwa, że nie potrafiło po zmianach zadbać o swoich obywateli......
przykre to, że żeby coś osiągnąć trzeba wyjeżdżać i poświęcać rodzinę. i wcale nie chodzi o cos wielkiego tylko to, co z innych krajów maja tak normalnie. czekam na dalszy ciąg i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo cóż... u mne emigracja zarobkowa zmieniła się w emigrację na całe życie...
OdpowiedzUsuń