Ciepło, ciepełko, ciepełeczko...jak ja kocham taką pogodę!
I choć niektórzy piszą, że jesień zaczyna już pukać do drzwi, to u mnie drzwi dla niej absolutnie zamknięte.
Brzozy co prawda zrzucają te swoje oskrzydlone orzeszki, drzewka Matki Boskiej wytrwały w kolejce, a kombajny na wyścigi strzygą głowy zbożom, to ja na razie nie przyjmuję do wiadomości.
Przetwory prawie na mecie. Dżemy, soczki, musy, nalewki, ogórki
(tymi ogórkami to chyba pół bloga zasypałam). Teraz czekam na węgierki. A wszystkiego po trochę, w ilościach przyzwoitych. Takie ilości jakie potrzeby. Mam nadzieję,że ogórki udadzą mi się w tym roku!
Nie wiem co się zadziało, teorie są różne, ale przez ostatnie dwa lata z rzędu nie udawały się.
Młodzieniaszek Dżeki vel Gufcio wsiąka całym sobą w rodzinę.
Wycisza się, a długie spacery tak go wykańczają, że w nocy chrapie jak stary. Teraz też śpi, na dworze, powalony przez upał.
kilka zdjęć ze spaceru...
U nas węgierki dojrzewają, ale tak jeszcze z 2 tyg im trzeba do pełni smaku. A wtedy poszalejemy :)
OdpowiedzUsuńu nas nieco później niż u Was...ale tak, poszalejemy!
OdpowiedzUsuńTo na zdjęciach....to Twoja okolica?
OdpowiedzUsuńPrzepięknie masz tam :)
Tak, to moja okolica...jest pięknie, tylko za często wieje
OdpowiedzUsuń