Translate

poniedziałek, 8 lipca 2013

Pierwszy dzień urlopu...

Rano chciałam zrobić kilka zdjęć. Lubię te tańczące cienie o poranku , świeżość barw roślin, przedmiotów i trawy...
Niestety sprawa się rypła! Aparat wyzionął ducha(pisałam,że stary).
Naprawiać nie będę, a na nowy na razie mnie nie stać. Płakać też nie będę, są przecież w życiu gorsze nieszczęścia(jak np. sprzedaż domu).
-Co zrobić na obiad?
-Coś lekkiego...
-Może być leczo?
-Może być...
No to jadę po zakupy. Po drodze w "polu" zakupiłam, oprócz cukinii,wszystkie potrzebne produkty. Kolejny sklep w pościgu za cukinią, pierdonka.
Tam były, owszem, ale wielkości końskiego penisa i to jeszcze
we wzwodzie!!!(kraj pochodzenia-Włochy). Wyboru nie miałam, musiałam kupić. Jesteśmy śmietnikiem Unii. Wszystko co najgorsze wpieprzają do nas. Kilka lat temu , przez parę miesięcy miałam  szczęście organoleptycznie posmakować Italii. Może to niewiele, ale dla mnie, osoby zauroczonej tym krajem wystarczyło. Tam, przez myśl nikomu by nie przeszło,żeby "coś" takiego wystawić do sprzedaży!
Leczo zrobiłam, a teraz jestem wkurwiona ,bo nie mam fajek!

6 komentarzy: