Wczoraj, pomimo beznadziejnej pogody i podłego nastroju z rana, dzień był bardzo udany. Po porannym mazgajstwie, podniosłam tłuste cztery litery i ostro zabrałam się do pracy. Plan wykonany, z niewielką pomocą Marudy, na 300%. Okna błyszczą jak nie powiem co, podłogi, kafle lśnią. Łóżka odświeżone. Jest fajnie.
A po południu dalsze przyjemności...
I jeszcze wieczorem...
A dzisiaj rano upiekłam chlebek watykański, czyli ciasto szczęścia.
Upiekłam go po raz pierwszy i tylko dlatego, że dostałam zaczyn od mojej sąsiadki. Pisałam wcześniej, że jeśli chodzi o pieczenie, to lubię proste i łatwe przepisy. O tym chlebku słyszałam kiedyś, ale proces przygotowania wydawał mi się nieco kłopotliwy. Przepisów w internecie jest bardzo dużo, wystarczy kliknąć np. tutaj http://zmiksowani.pl/przepisy-na/chlebek-watykanski Tak czy siak jestem bardzo wdzięczna mojej sąsiadce, bo ciasto wyszło pięknie i jest pyszne!
Przed zjedzeniem pierwszego kawałka należy pomyśleć życzenie, podobno się spełni :)). A teraz sesja...po kolei
Zaczyn...
Tak wyglądało po pięciu dniach...
I efekt końcowy...
Do ciasta dodałam śliwki suszone, żurawinę i orzechy włoskie...
Mniam :))... i Wam smacznej niedzieli życzę :)
Zazdraszczam umytych okien.
OdpowiedzUsuńTeż miałam w planie, ale lenistwo wzięło górę ;-)
Emmo! jesteś stworzona do wyższych celów... a ja do mycia okien :)))
OdpowiedzUsuńKobieto, co też Ty pleciesz! :))
Usuńchlebek wygląda smakowicie..pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńa smakuje wybornie...i spełnia życzenia, podobno :))
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i polecam :)
Chlebek aż zapachniał :))
OdpowiedzUsuńOj pachniało, pachniało...najpierw drożdżami przez ponad 5 dni hahaha, ale finał...finał był boski :))
OdpowiedzUsuńMniam, mniam
OdpowiedzUsuńmuszę kiedyś w końcu, jak przestane jeździć, spróbować upiec chleb