Translate

niedziela, 26 maja 2013

Na spontanie...prawie

Goście przyjechali i to tacy najbliżsi mojemu sercu.
Po dokładnym zobrazowaniu aktualnej sytuacji
rodzinnej(nie wszystko da się opowiedzieć przez tel. czy skypa),
omówieniu radości i trosk,wyłuszczeniu problemów(a problemów ci u mnie dostatek), należało w dalszej perspektywie
zorganizować wspólny czas.I tak prawie na spontanie
pojechaliśmy wszyscy do Warszawy, w odwiedziny do drugiej najbliższej memu sercu osoby( o której wciąż myślę i się o nią
martwię).
Warszawa powitała nas grubą ciężką czapą chmur,siąpiącym
deszczem, zimnem.Po gorącym przywitaniu i dość burzliwym 
obgadaniu spraw bieżących, wyruszyliśmy w miasto.
Nie było to jednak przyjemne.Deszcz padał nieprzerwanie, z różnym nasileniem.Wiatr niósł lodowate zimno.
No i chyba przez to Warszawa straciła w moich oczach.
Nie widziałam w niej nic fascynującego.Ot kolejne duże,
śmierdzące,hałaśliwe miasto,  zapchane prawie jak
Neapol.Może ciut mniej hałaśliwe od Neapolu(kto był
ten wie o czym mówię).Metro, o którym tyle i to od lat, nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia.I nie chodzi tu stricte
o sam stwór,żeby nie było,że w d----e byłam i g---o widziałam.
Chodzi o wnętrze.Żadnej estetyki.Szaro-bura, betonowa
otchłań, a w niej czerwone( żeby widzieć w tym mroku,gdzie należy wsiąść) wagoniki.Ot i tyle.A szumu wokół tematu ,że 
końca nie widać.Kurcze jacy my zacofani. Czyżby,
 na przestrzeni tak długiego exodusu, wszyscy mądrzy
faktycznie wyjechali? I jest jak jest. Brrrr.
Dalej, pospacerowaliśmy trochę po Starym Mieście.
W herbaciarni o odstraszającej nazwie "Same Fusy",
wypiliśmy cudowne wbrew pozorom herbatki.Jedną rozgrzewającą, pod nazwą Kubuś Puchatek z wiśnią i bananem,posłodzoną miodem-pychota.Drugą zaś,Cytrusowe Love Story-bardzo orzeźwiającą.
To było pyszne.Ludzi za dużo w niej nie było(znaczy w herbaciarni),ale myślę,że to przez tę jej dziwną nazwę.My zaryzykowaliśmy :))). 
Zrobiłam trochę fotek,jakość różna.Nie będę się bawić w przewodnika i każdej komentować.Bo koń jaki jest każdy widzi.














 moja familia...




tu czas się zatrzymał...
 nasze herbatki...





Reasumując,wypad BARDZO udany,bo nie ważne miejsce,ale ludzie z którymi się spotykasz! :)

Ps. całą drogę powrotną lało jak cholera

2 komentarze:

  1. OJ Warszawy nie cierpię, kilka razy musiałam tam być i uciekałam gdzie pieprz rośnie ;) za to uwielbiam Wrocław Kraków, jakoś mnie tak do starości ciągnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrocławia nie znam dobrze,byłam kilka razy,ale tylko przejazdem a Kraków to chyba najpiękniejsze polskie miasto! Myślę,że chodzi tu ten niepowtarzalny klimacik :)

    OdpowiedzUsuń